sobota, 24 października 2015

17. They say that time's supposed to heal ya.

     Dobrze, że wyłączyłam zapiekankę bo nie miałabym gdzie mieszkać. Obudziłam się rano w ramionach siatkarza. Wiedziałam, że jest to największy błąd życia i będę tego żałować ale raz się żyje. Spojrzałam na zegarek który wskazywał godzinę 7. Do porannego treningu zostało nam dużo czasu. Wyswobodziłam się z ramion siatkarza i postanowiłam zrobić jakieś śniadanie.
     Założyłam bieliznę i pierwsze co wpadło mi w rękę czyli jego koszulę. Zapięłam ją i zamknęłam za sobą drzwi do sypialni. Kiedy chciałam wejść do salonu ktoś zadzwonił do drzwi. Na 1000% jest to Anderson bo to on ma takie wyczucie chwili. Otworzyłam drzwi i oczywiście kto za nimi stał? Matthew we własnej osobie.

- Z tego co wiem nie mam takiej koszuli.
- Nie było by ci w niej ładnie bo to nie są twoje kolory.
- Chyba ci w czymś przeszkodziłem.
- Jak widać.
- Powiedz Andrzejowi, że trener kazał mu przyjść wcześniej przed treningiem.
- Jak jego tutaj nie ma.
- Złotko widziałem go wczoraj w tej koszuli. To twoje życie tylko pamiętaj co ci mówiłem.

     Powiedział i poszedł sobie. Co ja w nim widziałam. Skierowałam się w stronę kuchni i otworzyłam lodówkę. Pierwsze na co wpadłam to omlety. Sportowcy mogą je jeść bo nie są bardzo kaloryczne a sycące. Stojąc przy kuchence poczułam oddech na mojej szyi.
Od razu się schyliłam bo mam tam straszne łaskotki. 

- Już mi się podoba takie powitanie. Możesz tak codziennie. 
- Nie przyzwyczajaj się za bardzo. 
- A to niby dlaczego?
- Bo się przyzwyczaisz, a ja złamie ci serce i się załamiesz.
- Biedny Andrzej w depresji. Szuka pocieszenia. To były by nagłówki. Już widzę te kolejki pod blokiem. 
- Chciałbyś. Chyba te kolejki do mnie.
- Za twoje głupie gadanie chyba musisz ponieść karę.
- A ty co? 50 twarzy Andrzeja?
- Żebyś wiedziała. -Siatkarz podniósł mnie i zaczął łaskotać. - Andrzej odstaw mnie. -cisza, jakby nic do niego nie docierało- Chcesz biegać więcej kółeczek nie ma problemu.
- Wole te kalorie co spale przy bieganiu dodatkowych kółeczek spędzić w lepszy sposób. Wiesz podobno w łóżku spala się najwięcej kalorii.
- O 9 muszę być na hali a jeszcze czeka na mnie prysznic także na nic nie licz. Poza tym Miguel chce z tobą porozmawiać przed treningiem.
- Dobra 8:45 przy samochodzie. -Postawił mnie na ziemie, pocałował, chwycił omleta i chciał wyjść ale cofnął się- Mam tak wyjść bez koszulki?
- Jakoś sobie poradzisz. Przecież nie rozbiorę się tutaj na środku kuchni.
- Mi by to nie przeszkadzało.
- Ty powinieneś mocnego kopa w dupę dostać.
- Już cie nago widziałem nie masz co się krępować.
- Liczę do 3 i ma cię tu nie być.
- Też cię kocham.

     I wyszedł. Zwariuje z nim. Mijały nam tak dni. Okazało się że ktoś doniósł Falasce o tym iż Andrzej nie czuł się źle tylko był ze mną ma zakupach. Wyszliśmy na szczęście z sytuacji ponieważ powiedziałam iż popsuło mi się coś w samochodzie i nie miałam jak wrócić do domu. Uwierzyli nam ale widziałam jak Anderson się patrzył.
     On znał prawdę i nie wahałby się aby ją powiedzieć. Był weekend, chłopacy właśnie wygrali swój kolejny mecz. Postanowiłam zrobić dzisiaj ta parapetowe. Po meczu szybko odgarnęłam to co miałam i wybiegłam z hali. Skierowałam się w stronę sklepu pisząc wszystkim o imprezie. 
     Była godzina 21, a goście mieli być o 23. Nie musiałam powiadamiać sąsiadów o parapetówie bo obydwoje będą na niej. To znaczy jeden na pewno co do drugiego to bym polemizowała. Chodził obrażony i odzywał się tylko kiedy była taka konieczność. A nie o nim teraz mówimy. Po jakiś 15 minutach wchodzenia po schodach z tymi ciężkimi siatkami w końcu dotarłam pod swoje drzwi.
     Nie będę musiała chodzić na siłownię przez tydzień chyba. Chciałam od kluczyć drzwi jednak okazało się że były one otwarte. Tylko jeden z mamutów miał klucze do mojego mieszkania.

- Andrzej możesz mi powiedzieć co tu robisz? -powiedziałam wchodząc do kuchni gdzie stał siatkarz.
- Jezu czemu mi nie zadzwoniłaś. Przecież bym ci pomógł.
- Nie zmieniaj tematu.
- No bo Karol powiedział że robisz imprezę to postanowiłem wpaść już trochę przygotować, magiczne napoje przyniosłem.
- A kto ci kazał?
- Jesteśmy razem. Prawie ze sobą mieszkamy. To czuje się zobowiązany.
- Wiesz jaki jesteś głupi?
- Za to mnie kochasz.
- Chciałbyś.
- Nie? - Siatkarz zaczął całować mnie po szyi. Automatycznie cała zesztywniałam. - Chyba jednak tak.
- Gołąbeczki Miguel będzie także proszę mi się tu nie rozkręcać. -do kuchni wszedł Karol razem z Olą.
- Powiedziałeś mu? Boże Andrzej.
- Jest moim przyjacielem od razu zauważył.
- Jestem dyskretny także spokojnie.
- Już ja go dopilnuje. Dostanie kare w razie czego. -powiedziała Ola.
- Kochanie ale jak taka dobrą kare to może zaryzykuje?
- Jak ci palne to zobaczysz.
- Ja widzę, że oni się bardzo dobrze dobrali. Bracia bliźniacy normalnie. Ja cię kochana podziwiam jak ty z nim te 7 lat wytrzymałaś.
- Sama siebie podziwiam. Jakaś nagroda mi się należy. Piękna a możesz mi powiedzieć dlaczego ty jeszcze w meczowym stroju jesteś? Migaj mi się szybko ogarniać. Ja wbije zaraz zrobić ci makijaż.
- Ale muszę ogarnąć.
- Ty się niczym nie przejmuj. Andrzej! -Ola krzyknęła do siatkarza który przeglądał akurat playlistę w swoim IPhonie na dzisiejsza parapetowe- Skoro jesteś też gospodarzem to ogarnij do końca.
- Już biegnę.
- Chłopaka to trzeba sobie wychować.

     Zaczęłyśmy się śmiać i skierowałyśmy się w stronę mojej sypialni. Po 30 minutach wyszłam z niej w wyjściowym stroju. Tak to mogłam pokazać się ludziom. Pierwsi goście zaczęli się schodzić. Nawet Matt przyszedł. Dostałam mnóstwo prezentów. Jak to tłumaczyli: Oby ci się tu dobrze mieszkało. Alkohol jak to u siatkarzy lał się strumieniami. Nawet kątem oka zauważyłam, że Miguel pił razem z nimi. Nie widziałam tylko Conte, Uriarte i Patrycji. Po chwili jednak usłyszałam dzwonek do drzwi. O wilku mowa.

~perspektywa Patrycji~ 

     Kiedy dostałam cynk od Izy, że robi parapetówkę, zamiast się cieszyć, zaczęłam się martwić. Od tamtego zdarzenia trzymałam się od Włodarczyka z daleka. Nie chciałam mieć z nim nic wspólnego odkąd okazał się takim gnojkiem. Wiedziałam też, że jeśli się nie pojawię, to przyjaciółka delikatnie mówiąc mnie zabije następnego dnia na treningu. 
Patka weź się w garść, tak nie może być, pomyślałam w duchu. 
     Postanowiłam, że już dość chowania się pod miotłą. Poszłam sama na zakupy (czego nienawidziłam najbardziej na świecie). Musiałam się w coś ubrać, a wszystkie rzeczy, które miałam w mieszkaniu, delikatnie mówiąc nie nadawały się na parapetówkę. Na początku łaziłam po sklepach i butikach jak ostatnia ofiara losu, ale po 30 minutach się spięłam i zaczęłam prawdziwe polowanie.
     Udało mi się kupić czarną skórzaną spódniczkę do połowy uda, gorsecik i szpilki wpanterkę, a do tego dżinsową kamizelkę kolcami i full capa. W mojej głowie zrodził się taki plan, że nie mam zamiaru przejmować się tym lamusem. Trzeba się odstawić i zacząć żyć. Po udanych zakupach wróciłam zadowolona do swojego lokum i tam zaczęłam przygotowania.
     Zacząwszy od prysznica, przez malowanie, suszenie i układanie włosów, po ostateczne poprawki. Usłyszałam dzwonek do drzwi. Zdziwiona poszłam je otworzyć. Ujrzałam Facu i Nicolasa.

- O siema. - Uśmiechnęłam się, po czym ich wpuściłam do środka. - A wy co?
- Zgarniamy cię, skoro mamy po drodze. - Zaśmiał się Conte.
- I jak wyglądam? Nie przesadziłam? - Spytałam, patrząc na swoją spódniczkę i ją poprawiając. Zauważyłam, że chłopców trochę zamurowało ,ale w końcu Uriarte przemówił.
- Nie! Wyglądasz świetnie!
- Tylko się nie obśliń. - Zaśmiał się Conte, a ja mu zawtórowałam.
- Okej, czyli jest jak zaplanowałam. - Odpowiedziałam z uśmiechem.
- To jak? Gotowa?
- Jo, tylko wezmę torebkę i możemy iść.

     Po chwili siedziałam na tylnym siedzeniu samochodu. Z umiejętnościami Nico byliśmy pod blokiem dosłownie w 5 minut. Conte zachował się jak dżentelmen i otworzył mi drzwi i podał rękę. Poczułam się trochę jak kopciuszek.

- Dobra idźcie z przodu. - Powiedziałam.
- Nie no panie przodem. - Odparł uparcie Facundo.
- Jo, żebyście jeszcze podziwiali moją dupę. - Mruknęłam z uniesioną brwią.
- A co w tym złego jak masz niezłą?
- Conte bo po treningu Ci taki masaż zafunduję, że przez tydzień nie wstaniesz.
- No już już. Idź i nie marudź. - Zaśmiał się, kompletnie ignorując moją "groźbę".


     Pokręciłam głową z dezaprobatą, śmiejąc się pod nosem i poszłam do bloku. Kiedy moja "obstawa" mnie dogoniła przy drzwiach, w końcu mogłam do nich zadzwonić. Otworzyła mi rozbawiona Iza.

- No siema! O i przyprowadziłaś te dwie zguby! Świetnie. Wchodźcie.
- Te dwie zguby przyjechały mnie odebrać i przypilnować, że faktycznie dotrę. - Zaśmiałam się.
- Wyglądasz świetnie!
- Dzięki! - Odpowiedziałam lekko speszona.

     A super czyli byliśmy jako ostatni, pomyślałam, kiedy zobaczyłam marę par butów o rozmiarze jednym mniejszym od kajaka w mieszkaniu Izy. Przynajmniej teraz jest zero ryzyka, że jakaś zazdrośnica wytarga mnie za włosy. Kiedy weszłam do salonu, wszyscy na mnie spojrzeli i zamilkli.

- Co? To, że chodzę non stop w firmowym dresiku, nie znaczy, że nie umiem się ubrać.
- Wyglądasz... Wow. - Wydukał Kłos.

     Przytuliłam się z każdym po kolei, oprócz Łajzy. Zaraz wszyscy zaczęli prawić mi komplementy. Tylko Włodarczyk milczał. Czerpałam z tego ogromną satysfakcję. Mój plan działał i to w stu procentach. Od razu wdałam się w rozmowę z Kacprem i Lisinacem.

- No to oficjalnie zabiłaś ćwieka każdemu, nawet mi!
- Taki był zamiar. - Zaśmiałam się.
- A wszystko okej? - Spytał zaraz Srecko.
- Jeśli chcesz o TYM to proszę Cię, nie. - Szepnęłam i wymusiłam uśmiech. Na marginesie dałabym mu w ryj. Ale to po paru głębszych.
- Spoko - Zaśmiali się obaj.

     Od razu zaczęliśmy solidny bal. Bawiłam się, tańczyłam, śmiałam się. Miałam to w nosie. Usiadłam na sofie i napiłam się swojego drinka. Na przeciwko mnie w drugim kącie pokoju stanął Włodarczyk. Mierzyliśmy się wzrokiem. Zaczął się zbliżać w moją stronę.