czwartek, 1 września 2016

24. Dlatego kocham ją mocno.

        Pierwszy dzień świąt minął dość chaotycznie. Do Wojtka zjechała się najbliższa rodzina, a że ja do najbardziej towarzyskich osób nie należałam, z chęcią schowałabym się w swoim tymczasowym pokoju i z niego nie wychodziła przez cały dzień, ale że tak nie wypadało i nie chciałam wyjść na jakąś dziwną i aspołeczną osobę, przemogłam się i uczestniczyłam w całym wydarzeniu rodzinnym.
        A ile było tłumaczenia rodzinie, że nie jestem dziewczyną, narzeczoną, wybranką, kochanką, to głowa była mała. Na szczęście Wojtek mi w tym wszystkim pomagał, bo chyba wiedział, że dla mnie to jest dość niezręczna sytuacja. Nadszedł drugi i ostatni dzień świąt. Powoli zaczynałam się pakować, bo następnego dnia z rana wyjeżdżaliśmy z Wojtkiem do Bełchatowa. Byłam ubrana w białą bluzkę i rozkloszowaną czarną spódniczkę do ¾ uda. Zeszłam na dół z delikatnym uśmiechem na twarzy. 

- Dzień dobry. – Przywitałam się, gdy weszłam do salonu. 

- Dzień dobry, Patrycja. Jak spałaś? – spytała pani Włodarczyk. 
- A dziękuję, bardzo dobrze. 
- Siadaj do stołu, Wojtek zaraz przyjdzie. Zjemy śniadanie. 
- Może pomogę? – Zaproponowałam. 
- Nie, kochanie ty już nam w te święta tak sporo pomogłaś, prawie zrobiłaś więcej, niż my wszyscy razem wzięci.
- Proszę nie przesadzać. – Zaśmiałam się. – Naprawdę to dla mnie żaden kłopot. Z chęcią pomogę. 
- No dobrze, to chodź do kuchni, przygotujemy śniadanie. – Powiedziała kobieta, po czym poszła ze mną do kuchni.
        Tam sprawnie uporałyśmy się z przygotowaniem posiłków i poustawianiem wszystkiego na stole. Podczas, gdy z Wojtka mamą ustawiałyśmy już wszystko na stole, w salonie zdążył pojawić się i sam Wojtek.

- O już na nogach. – Zaśmiał się do mnie. 

- Już dawno, a ty co. – Zawtórowałam mu głośno. 
- Nie wiedziałem w co się ubrać, ale co z tego, jak bijesz mnie na głowę nawet w worku. – Zmierzył mnie wzrokiem. 
- Sugerujesz, że mam na sobie worek? – Uniosłam brew. 
- Teraz? Nie no co ty! Wyglądasz pięknie. – Sprostował to szybko, a ja parsknęłam na to śmiechem.
- Się dogadujecie. – Zaśmiał się na to wszystko jego tata. 
- Chyba od samego początku. 
- Nie schlebiaj sobie. – Powiedziałam i postawiłam półmisek z rybą na stole.
        Mimo naszych drobnych przekomarzanek, skonsumowaliśmy posiłek w spokoju i przede wszystkim w dobrej atmosferze. Po posiłku posprzątałam z rodzicielką siatkarza i wróciłam do salonu.
- Idziemy na spacer? – Wypalił Włodarczyk.
- A gdzie?
- Na miasto, pokażę ci trochę moje rejony. Co ty na to?
- No spoko, możemy iść. – Odpowiedziałam.
- To idź się ubierz.
- Ale że teraz?
- No. – Zaśmiał się głośno. – Idź, idź gapo.
        Zawtórowałam mu głośno i poszłam na korytarz ubrać kozaki, płaszcz, szalik, czapkę i rękawiczki. Oczywistym faktem było to, że telefon obowiązkowo miałam przy sobie. Po chwili oboje byliśmy gotowi do wyjścia.
        Na dworze była w miarę ładna pogoda. Było pochmurno, ale nie padało. Było za to cholernie zimno. Wojtek oprowadził mnie po mieście. Najlepsze było to, że na dworze nie było praktycznie nikogo.
- A jak planujesz spędzić Sylwestra?
- Z Izą. – Zaśmiałam się. – Planujemy jakąś domówkę, tym razem u mnie. Jeśli nie masz jeszcze planów ze znajomymi to śmiało wpadaj.
- A kto będzie?
- Na sto procent Karol z Olą, Facundo, Srećko…
- Srećko specjalnie wcześniej przyjedzie?
- Czy ja wiem czy wcześniej… I tak od drugiego stycznia startujemy z treningami, więc i tak normalnie przyjeżdża i tak.
- A Andrzej?
- Myślisz, że Iza chciałaby go widzieć po tym wszystkim na oczy? – Spytałam i spojrzałam na niego.
- W sumie masz racje.
- Będzie jeszcze Miguel, z tego co wiem Nikolay ze swoją piękną tez zamierzają wpaść
- Skra i Resovia w jednym pomieszczeniu? Chcesz żeby to wybuchło?
- Nie będziecie ani w Enerdze ani na Podpromiu, tylko w moim mieszkaniu, a tam nikt nie jest gwiazdą. – Powiedziałam. – Słyszałam też, że Anderson ma wbić, ale wątpię, żeby mu się chciało dupę zwlec ze Stanów.
- A jakbym wbił z kolegą to mocno miałabyś mi to za złe?
- Kolega jak się zwie?
- Zaran? Kojarzysz?
- Zarana? No pewnie. – Zaśmiałam się. – Spoko możecie wbić.
- Jakaś lista zamówień, żebyście nie zostały z organizacją same na lodzie?
- Nie no co ty. My to organizujemy, a to nam całkiem nieźle idzie, więc myślę, że sobie poradzimy i to śpiewająco. – Uśmiechnęłam się. – Ale dzięki za chęci.
        Szwendaliśmy się po parku miejskim. Tematów do rozmów nam nie brakowało. Staliśmy sobie nad stawkiem oparci o poręcz pomostu.
- I jak ci się podoba?
- Co? – Spytałam.
- Andrychów.
- Jest piękny. – Uśmiechnęłam się delikatnie do niego. – Naprawdę. Ma w sobie to coś.
- No nie? Mimo że teraz tu rzadko jestem, to uwielbiam tu przychodzić. Zawsze mnie uspokaja to miejsce, mogę tu sobie spokojnie pomyśleć. – Spojrzał na mnie.
- Wcale się nie dziwie. To jest miejsce idealne.
        Przyjmujący ciągle mi się przyglądał. W pewnym momencie schylił się delikatnie i zaczął się do mnie zbliżać. Z początku nie zjarzyłam akcji i patrzyłam na niego zdezorientowana, ale gdy zorientowałam się, co się święci, przystopowałam go.
- Wojtek, nie… - Powiedziałam. – nie możemy.
- Jasne… Przepraszam. – Odsunał się.
        Widziałam, że chłopak się speszył, ale ja nie mogłam tego zrobić. Nie chciałam dawać mu złudnej nadziei, gdy nic więcej prócz koleżeństwa nas nie łączyło. A coś więcej zaczynałam czuć do kogoś innego, więc nie chciałam, żeby wyszła jakaś niezrozumiała sytuacja…
Iza:


        Pomimo że nie doszło pomiędzy nami do niczego czułam że po tym wieczorze wszystko się zmieniło. Rano obudziłam się objęta przez siatkarza. Rodzice nie mieli wielkiego domu aby pomieścić jeszcze jego samego bo przyjeżdżali inni goście więc Facundo spał że mną.
        Jakoś ściągnęłam jego ręce i udałam się do kuchni. Tam zrobiłam sobie kawę i włączyłam radio. Tak usiadłam do stołu i myślałam. Nie wiem ile to trwało ale przerwał mi to Faucundo biorący łyk z mojej kawy.
- Zrób sobie, a nie moja pijesz.
- Jakbyś była dobra przyjaciółka to już dawno by stała na stole.
- A z racji że jestem twoim trenerem to śniadanie też robisz sobie sam.
- Ja nie wiem za co ja cię kocham.
- Widziały galy co brały.
        Zostawiłam Conte samego w kuchni i poszłam ogarnąć się zanim przyjedzie rodzina. Postanowiłam ubrać się w rurki i sweter. Ogarnęłam się, wróciłam do siatkarza. Stał do mnie tyłem i smażył jajecznice.
- Weź bo jeszcze się przyzwyczaję.
- Mi to nie będzie przeszkadzało.
- Dobra dobra. Daj bo to wstyd żeby gość robił w domu moim.
        Kiedy patrzył się na mnie tymi czekoladowymi oczami odpływałam. Miałam właśnie zabrać mu łyżkę gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Jako że byłam najbliżej otworzyłam. Stał tam mój tata którego nie widziałam kupę czasu. Rzuciłam mu się na szyję jak małe dziecko. Zabrałam jego walizki i zawołałam mamę. Z kuchni wyszedł Conte, od razu widziałam krzywe spojrzenie mojego taty.
- Witam, nazywam się Facundo Conte.
- Miło mi, Rafał.
        Facu wrócił do kuchni, a rodzice udali się na górę. Widziałam spojrzenie siatkarza od razu wiedział, że tata go nie lubi. W ciszy zjedliśmy śniadanie, goście przyjeżdżali dopiero o 16, a była 10 więc postanowiłam wziąć się za jakieś jedzenie. Kiedy zajrzałam do lodówki niestety wszystko było już zrobione. Z racji że wiedziałam że mama nie potrafi zbytnio piec ciast ja się za to zabrałam.
        Tata z Facu dostali listę rzeczy i pojechali po nie, mama sprzątała, a ja przygotowywałam słodkości. Kiedy wrócili chłopacy po ich minach widziałam że nie było dobrze. Zawołałam siatkarza do siebie ale nie chciał o tym gadać.
        Nawet nie zauważyłam kiedy zrobiła się godzina 14. Poszłam się wykąpać i ogarnąć. Kiedy leżałam w wannie do łazienki bez żadnego pukania ani nic wszedł Conte i jak gdyby nigdy nic zaczął się rozbierać do bielizny.
- Co ty robisz?
- W drugiej łazience szykuje się twoja mama a ja muszę się umyć. Znając ciebie będziesz tu siedziała i siedziała więc wpuść mnie za siebie i nie przejmuj się mną.
- Facu jestem nago.
- Nie pierwszy i nie ostatni raz cie będę widzieć. Zresztą jesteś cała w pianie. A ja będę w bieliźnie nie martw się. - Wpuściłam Argentyńczyka za mnie i oparlam się o niego. - nie za wygodnie ci?
- Niee. Jeszcze wino, świeczki, masaż i byłoby idealnie.
- Następnym razem będę pamiętał.
- Będziesz za pewne czuł się nieswojo bo wszyscy będą mówić po polsku ale będę starała się tłumaczyć na bieżąco.
- Spokojnie. Wiedziałem na co się pisze. A teraz musimy wychodzić zanim ktoś się zorientuje. Możesz pierwsza.
- Nie rób tak tymi brwiami bo ci je zgolę w nocy.
- Nie widzisz to skąd możesz wiedzieć... ?
- Ja wiem wszystko. I nie dyskutuj. No wychodź bo muszę się ogarnąć do reszty.


        Siatkarz niechętnie ale jednak udał się do drugiej części łazienki a ja mogłam w spokoju dokończyć kąpiel. Tak tylko myślałam dopóki nie usłyszałam jak ktoś usilnie próbuje śpiewać. Chociaż próbuje jest tutaj za mocnym słowem.
- Conte czy ciebie do reszty popierdoliło. Chcesz żebym ogłuchła.
- Może jak ogłuchniesz to przynajmniej nie będziesz tyle gadała.
- A taki ładny prezent mam dla ciebie na święta. Zobaczysz jak świnia gwiazdy.
- Nie strasz, nie strasz bo...
- Milcz.
        Siatkarz wyszedł z łazienki śmiejąc się. Mogłam na spokojnie wyjść i ogarnąć się do reszty. Samo malowanie zajęło mi chyba z 30 min, wszystko musiało być dzisiaj perfekcyjnie. Kiedy po około godzinie byłam gotowa weszłam do swojego pokoju i oniemiałam. Siatkarz wyglądał nieziemsko. Zresztą po jego minie wywnioskowałam, że tak samo myśli. Gdyby nie to że rodzice byli w domu, rzuciłabym się na niego.
        Zeszliśmy razem do salonu gdzie była już cała rodzinka. Miałam im przedstawić Andrzeja, na szczęście nikt oprócz rodziców nie wiedział o tym. Reszta wiedziała tylko że przedstawię osobę z którą się spotykam. Usiedliśmy obok siebie, na co dziadek zaczął czytać Biblię. Potem wiadomo opłatek. Przeprosiłam wszystkich i poprosiłam aby do Facu zwracali się po angielsku gdyż po polsku rozumie tylko parę słów. Kiedy że wszystkimi się podzieliłam przyszedł czas na siatkarza. Nachylił się nade mną i zaczął szeptać do mojego ucha:
- No to kochanie życzę ci wesołych świąt, żebyś częściej się uśmiechała, jak teraz. Żebyś zawsze była pogodna, żebym zawsze mógł widzieć twoje piękne, roześmiane oczy, twój uśmiech. Żebyś po treningach dawała mi specjalny wycisk w stylu słynnych biedroneczek.- szepnął mi ostatnie słowa na ucho, aż się zarumieniłam - żeby ten sylwester i nowy rok był początkiem naszej wspólnej przyszłości i wszystkiego co najlepsze.
- Wycisk to ja ci dam, ale na siłowni. Taki ze przez tydzień nie wstaniesz. Życzę tobie wszystkiego co najlepsze w te święta, zdrowia, zero kontuzji, żebym nie musiała cie opieprzać - zaśmiałam się cicho - żebyś zawsze był taki uśmiechnięty, żebym mogła widzieć ten uśmiech jak najdłużej. Żebyś więcej myślał zanim coś powiesz, bo czasami to lipa z tym. Ale tak wiem, myślenie to nie jest twoja dobra strona. Oraz oby ten sylwester i nowy rok był jednym z wielu razem spędzonych.
        Nawet się nie zorientowałam kiedy Facundo lekko się odchylił i zaczął mnie całować. Kiedy się od siebie odsunęliśmy zobaczyłam, że każdy się na nas patrzy. Szybko wróciłam do stolika i skupiliśmy się na rozmowie i jedzeniu. Kiedy zjadłam już x kawałek ciasta i myślałam że pęknę nadszedł czas prezentów.
        Małe dzieci rzuciły się pierwsze do rozdawania ich każdemu. Rodzice się postarali i nawet Facundo coś od nich dostał. Była to bransoletka z jego inicjałami. Drugi prezent był ode mnie. Kiedy go otworzył widziałam błysk w jego oczach. Kątem oka widziałam że każdy pokazuje abym ja również otworzyła swój. Kiedy to zrobiłam, oniemiałam.
        Od rodziców dostałam taka sama bransoletkę jak Facu, a od niego przepiękny łańcuszek. Musiał wydać na niego mnóstwo pieniędzy. Po tym nadszedł czas na pasterkę. Z racji iż nie uczęszczam zbytnio do kościoła zgłosiłam się na ochotnika posprzątania po kolacji. Wszyscy zaczęli się zbierać, widziałam nawet ze zwerbowali Conte.
        Po chwili zrobiła się cisza. Stałam przy zlewie i opłukiwałam talerze kiedy poczułam czyjeś ręce na biodrach i całusy na szyi. Wystraszyłam się gdyż w domu miałam być sama. Odwróciłam się aby walnąć tego kogoś kiedy zostałam zmiażdżona w uścisku i zachłannie całowana.
        Już mogłam się wyluzować, ponieważ nikt inny tak nie całuję. W tej chwili tego chciałam. Nasze pocałunki stawały się coraz bardziej namiętne. Siatkarz wziął mnie na ręce i powoli zmierzaliśmy w stronę sypialni. Tam działo się tyle że nawet nie wiem kiedy ktokolwiek wrócił do domu. No i mam nadzieję że nikt niczego nie słyszał.


~*~


Najmocniej przepraszam. Zawaliłam. Zrozumiem jeżeli już nikt tego nie przeczyta. 

środa, 13 kwietnia 2016

23.Na święta kolęda dwóch serc

Perspektywa Izy

   Następnego dnia, gdy tylko się obudziliśmy z Facundo, on pojechał spakować swoje rzeczy, a ja swoje. Mimo tego wina, pamiętałam co do joty wszystko z tamtego wieczoru. Spakowałam w pośpiechu wszystkie swoje rzeczy.  Po godzinie zadzwonił do mnie dzwonek do drzwi. Myślałam, że to Conte. A to był… Srećko.

- Hej, a ty co tu robisz? – Spytałam nieco zdezorientowana.
- Masz chwilę?
- No jasne. Właź. – Odpowiedziałam.

   Zauważyłam, że był jakiś zbity z tropu i to kompletnie. Zdjął buty i usiadł na kanapie. Zrobiłam nam na szybkiego herbatę.

- Też wyjeżdżasz? – Spytał, patrząc na walizkę.
- Tak, do rodziców. Srećko masz niemrawą minę, co się dzieje?  - Gdy tylko usłyszał moje pytanie westchnął głośno.
- Bo ty się przyjaźnisz z Patrycją, nie?
- No jesteśmy jak siostry.
- To możesz mi powiedzieć jak do niej dotrzeć? Dać mi jakieś wskazówki?
- Chwila moment, bo chyba nie nadążam. O co chodzi? – Spytałam, patrząc na niego kompletnie zdezorientowana. – O matko ty chyba nie… - Przeszedł mi przez myśl jeden scenariusz wydarzeń.  Zaczęło mu na niej zależeć.
 - Tak wiem,  to niedozwolone, spoufalać się z kimś z klubu bla bla, ale ty i Andrzej, a teraz Facundo…
- Nie w tym rzecz. Jestem w szoku.
- Widzę właśnie.
- Patrycja jest dość zamkniętą w sobie dziewczyną. Po Włodarczyku na pewno nie będzie tak prosto do niej dotrzeć.
- Ja widziałem co innego. Wczoraj z nim wychodziła z wielką walizką z jej mieszkania.
- CO?!
- Chyba się pogodzili. – mruknął i podrapał się po głowie.
- O kurwa… - Jedynie to mi ślina na język przyniosła.

   Opowiedział mi trochę, co go gryzło, ale wiadomo czas nikogo nie rozpieszczał. Zdążyłam się dowiedzieć tyle, że coś zaiskrzyło, że mu zaczęło zależeć i chce spróbować ją zdobyć. Niby wszystko brzmiało tak prosto, ale nie było. Chodziło w końcu o moją przyjaciółkę i nie chciałam, żeby ktokolwiek ją zranił. Nie wiedziałam jak chłopakowi doradzić, żeby chociaż trochę ułatwić mu zadanie. No po prostu nie miałam zielonego pojęcia. Po niespełna godzinie trochę podbudowany wyszedł z mojego mieszkania. I fart życiowy chciał, że minął się w nich z Conte.

- A co Srećko chciał? – Spytał, gdy zamknął drzwi.
- Porady, wyżalić się… Jest trochę zbity z tropu.
- A co się dzieje?
- Patka mu się spodobała i zaczęło mu zależeć na niej, bardziej jak na zwykłej koleżance z pracy.
- O stary.
- A sprawę skomplikował fakt, że pogodziła się z Włodim i gdzieś z nim wychodziła z wielką walizką i muszę do niej zadzwonić, żeby mi cholera jasna wyjaśniła, co ona najlepszego odwala.
- Iza, spokojnie. Na to znajdziesz czas. Teraz musimy jechać.
- Cholera masz rację. Później z nią porozmawiam. – Mruknęłam i poszłam ubrać kurtkę i całą resztę.

   Po paru chwilach byliśmy w samochodzie. Po krótkiej sprzeczce, kto będzie prowadził, za kółkiem usiadłam ja. W końcu jechaliśmy do mnie, więc znałam drogę jak własną kieszeń.
   Minęła ona nam niesamowicie szybko. Non stop rozmawialiśmy, śpiewaliśmy piosenki, mimo że żadne z nas na dobrą sprawę nie potrafi śpiewać. Momentami płakaliśmy ze śmiechu. Gdy tylko wysiedliśmy z mojego samochodu, moja mama wyszła nas przywitać. Trochę mina jej zrzędła, gdy zobaczyła nie Wronę, a Facundo.

- Iza kochanie moje, w końcu jesteś! – Wyściskała mnie za wszystkie czasy.
- Hej mamuś. To jest Facundo. Kolega z pracy. – Uśmiechnęłam się.
- Dzień dobry, miło panią poznać.
- Dzień dobry. Chodźcie do środka, bo zimno jest. – poleciła, co od razu po wyjęciu walizek zrobiliśmy.

   Gdy tylko zostawiliśmy walizki w moim pokoju, mama zawołała nas na kawę i ciasto.

- Jak droga?
- A dobrze, bez większych problemów. A co u Was?
- A dobrze. Ojciec jeszcze w robocie, ale ja zrobiłam sobie wolne, bo w końcu jutro Wigilia.
- Pomożemy Ci. – powiedziałam.
- Na razie odpocznijcie oboje to była długa podróż. Izka, mogę cię jednak na chwilę na korytarz prosić?
- No pewnie. – Odpowiedziałam i poszłam za nią.
- Co to za chłopak? Mówiłaś, że przyjedziesz z Andrzejem?
- O matko… Sprawa z Wroną jest dawno zamknięta i nieaktualna.
- A co zrobił?
- Mamo nie chcę teraz o tym rozmawiać, dobrze? Nie ma go i tyle.
- Izka nie podoba mi się to co robisz.
- Facundo miał spędzać sam święta to go zaprosiłam. Co to za różnica, czy to jest on czy Andrzej?
- Widać, że zależy mu na tobie. Dobrze mu z oczu patrzy.

   Na te słowa jedynie posłałam jej delikatny uśmiech. Po wypiciu kawy i odpoczynku poszłam z Conte na miasto pokazać mu okolice. Miasto mu się bardzo spodobało, bo miało swój urok. Niestety pogoda postanowiła nas nie rozpieszczać i musieliśmy wracać do domu. Po powrocie od razu zaczęliśmy pomaganie mamie z porządkami i przygotowywaniem wigilijnych potraw. Nie obyło się bez śmiechu w naszym wydaniu.  Dopiero późnym wieczorem mieliśmy czas dla siebie. Gdy Facu poszedł pod prysznic ja poszłam do mojej rodzicielki.

- To w końcu wyjaśnisz co się wydarzyło?
- Zdradzał mnie. – Wyszeptałam ze łzami w oczach. – Bezprecedensowo mnie zdradzał, a potem załatwił tej lafiryndzie pracę jako fotografka. – dodałam i się rozpłakałam jak dziecko.

   Kobieta nie wiedziała co powiedzieć. Przytuliła mnie mocno i zaczęła głaskać po plecach i uciszać.

- Co ja takiego robię źle? Pierw Matt, teraz Andrzej. Co ja im takiego zrobiłam? Przecież starałam się dać im szczęście jakie tylko potrafiłam zaoferować. Robiłam wszystko, żeby było dobrze.
- Wiesz, malutka… Czasami nawet kiedy staramy się jak możemy, robimy wszystko co w naszej mocy, nie udaje się nam. Może nie pójść po naszej myśli. Nie martw się kochanie. Idiota nie wie co stracił. Jesteś warta o wiele więcej niż ci dwaj Don Juani. Może właśnie przy Facundo znajdziesz to czego szukasz cały czas? Spokój, szczęście, bezgraniczną, bezwarunkową miłość? Chłopak patrzy na ciebie i nie widzi nikogo wokół.
- Skąd to wiesz?
- Oj dziecko, ja żyję tyle lat na tym świecie, że wystarczy czasami, że tylko spojrzę na człowieka, a już wiem jaki jest. A tobie na nim zależy?
- Nie wiem. Może tak. – Wyszeptałam.
- To walcz. Daj mu szansę. Zapomnij o tych dwóch idiotach i ułóż sobie życie.
- Chyba masz rację. – spojrzałam na nią.

   Wzięłam kieliszki i czerwone wino i poszłam na górę do niego. Gdy tylko przekroczyłam próg pokoju, on przywitał mnie ciepłym i troskliwym uśmiechem.

~*~

Perspektywa Patrycji

   Droga do Andrychowa minęła spokojnie. Jechaliśmy wieczorem, więc praktycznie całą przespałam. Gdy dojechaliśmy na miejsce, jego rodzice już spali, więc po cichu poszliśmy do jego pokoju. Dzięki Bogu miałam swój własny więc o nic nie musiałam się martwić.
   Podeszłam do swojej torebki i wyjęłam prezent od Srećko. Wyjęłam z ozdobnej torebeczki podłużne czarne pudełko od Apartu. Wzięłam głęboki oddech i je otworzyłam. Był to delikatny, złoty naszyjnik z sercem i brylantem. Był piękny. Zaparło mi dech w piersiach. Jednak to nie było wszystko.  W torebeczce było coś jeszcze. To był perfum Calvina Kleina Enternity Moment. Spojrzałam przed siebie. Przecież on musiał tak się wykosztować. Przypomniała mi się jego mina, gdy zobaczył Wojtka.
   Tej nocy nie zmrużyłam oka. Myślałam o nim. O Lisinacu. 
   Następnego ranka wstałam niemalże nieżywa. Usłyszałam pukanie do drzwi, kiedy się ogarniałam.

- Proszę! – Zawołałam.
- Ooo już wstałaś. Mama zrobiła śniadanie.
- Jasne, już idę. – odłożyłam szczotkę na półkę i zeszłam z Wojtkiem do kuchni.  – Szczerze się boję.
- Moja mama nie gryzie. Spokojnie. – Zaśmiał się. – Cześć mamo! – zawołał, gdy weszliśmy do kuchni.
- Wojtuś! Kiedy przyjechałeś? – Ucałowała go w policzek i wyściskała.
- W nocy. Chcę ci przedstawić Patrycję, moją koleżankę z pracy i fizjoterapeutkę.
- Dzień dobry. Bardzo miło mi panią poznać. – Uśmiechnęłam się i podałam jej dłoń, którą jego mama od razu uścisnęła.
- Cześć Patrycja. A nie mówiłeś, że będziemy mieli gościa.
- Patrycja miała spędzać sama święta, więc zaprosiłem ją do nas.
- I bardzo dobrze! Im więcej nas tym lepiej! – Uśmiechnęła się szeroko.
- Może pani w czymś pomogę? – Spytałam. – Zawsze jest dużo roboty ze świętami więc…
- Ależ dziecko  drogie. Jesteś tu gościem i nawet rąk sobie nie ubrudzisz. O nie.
- Naprawdę to żaden problem. Będę naprawdę szczęśliwa, jeśli będę mogła pomóc.
- No skoro chcesz, to czemu nie! Siadajcie do stołu, bo jajecznica wam kompletnie wystygnie!  - Poleciła.

Od razu usiedliśmy do stołu i  zaczęliśmy jeść.

- Jak ci się spało?
- Powiem ci szczerze, że nie spałam dużo, ale dobrze. – Odpowiedziałam.
- Coś cię trapiło?
- Nie no co ty. Chyba byłam tak zmęczona, że zasnąć nie mogłam, ale już jest dobrze. – Posłałam mu delikatny uśmiech.

   Po śniadaniu od razu zabrałam się za przygotowywanie salonu z Wojtkiem. On poodkurzał i wytarł wszędzie kurze, a ja jako że skończyłam technikum hotelarskie, postanowiłam wykorzystać swoją wiedzę z obsługi konsumenta i przygotować stół jakiego jeszcze nikt nie widział. Latałam wokół niego niemalże na wysokości lamperii, ale za to efekt moim zdaniem był powalający. Kiedy jego mama weszła do salonu zatkało ją.

- O Matko Boska. Kto stroił stół?
- To mamo, jest dzieło Patki. – Uśmiechnął się.
- Jest piękny.
- Dziękuję bardzo. – Odpowiedziałam nieco speszona.
- Ale naprawdę, kończyłaś jakiś kurs kelnerski czy coś?
- Technikum hotelarskie. – Uśmiechnęłam się. – Chciałam wykorzystać trochę swoją wiedzę.
- Od razu widać, że kobieca ręka to robiła. – poklepała mnie po ramieniu.
- Dziękuję. – Zaśmiałam się i spojrzałam na Włodarczyka.

   W końcu nadeszła 17:00. Już się ściemniło. Wszystkie potrawy były już na stole, a my odświętnie ubrani staliśmy przy nim. Ubrałam się w małą czarną, sięgającą do ¾ uda. Wojtek się do mnie non stop uśmiechał. W końcu jego tata rozdał wszystkim opłatek i jako głowa rodziny zaczął mówić.

- W tę święta moi drodzy, życzę Wam wszystkiego co najlepsze. Przede wszystkim zdrowia, szczęścia, pogody ducha, spełnienia marzeń i żebyśmy spotkali za rok w tym samym gronie.

   Wtedy wszyscy zaczęli do siebie podchodzić. Ja trafiłam od razu na Włodarczyka. Pomijałam już ten fakt, że pierwszy raz od lat spędzałam święta w ten sposób.

- No to Pati. – zaczął i ułamał kawałek z mojego opłatka. – Życzę ci wesołych świąt, zdrowia, szczęścia, uśmiechu, samych przyjaciół, sukcesów w pracy i w życiu zawodowym, żebyś zawsze otaczała ludzi swoją troską, żebyś spełniła swoje najskrytsze marzenia. – Mówił i wcale nie zamierzał skończyć.

   Mi zaszkliły się oczy od razu. Spojrzałam w sufit. Niestety uroniłam kilka łez.  To ciepło rodzinne przypomniało mi, czego tak naprawdę mi brakuje w życiu. Rodziny.

- Nie płacz. – Szepnął i wytarł delikatnie opuszkiem mój policzek.
- Przepraszam, to są moje pierwsze takie święta. – Szepnęłam. – Wzruszyłam się.
- Ooo. – Uśmiechnął się i mnie przytulił.
- Dobra. To ja życzę ci też wesołych świąt, dużo zdrowia, żeby kontuzje cię omijały szerokim łukiem, sukcesów ze Skrą i każdym klubem, w którym będziesz grał, żebyś trochę szybciej myślał, zanim coś powiesz. – Zaśmiałam się, a on mi zawtórował. – i żebyś miał kiedyś taką osobę, której powierzysz wszystkie sekrety, będzie dawała ci szczęście, no i takiej rodziny, która zawsze będzie za tobą stała murem. Choć taką już masz. – Uśmiechnęłam się.

   Po złożeniu życzeń zasiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść, rozmawiać i cieszyć się swoją obecnością. Ta atmosfera była dla mnie magiczna. Nie było sporów, kłótni. Była typowa rodzinna atmosfera. Po zjedzeniu uroczystej kolacji zaczęliśmy śpiewać kolędy. To była magia. W końcu odeszliśmy od stołu i przyszedł czas na prezenty. Dla każdego było po jednym. Spojrzałam na Wojtka zdezorientowana. Dostałam piękną złotą bransoletkę. Na pasterkę  nie szliśmy, bo byliśmy zbyt zmęczeni po całym sprzątaniu.
   Wróciłam do swojego pokoju. Wysłałam wszystkim życzenia świąteczne. Wzięłam pudełeczko z naszyjnikiem od Lisinaca. Był przepiękny. Uśmiechnęłam się delikatnie do siebie. Ten dzień był spełnieniem mojego marzenia. Zeszłam z powrotem na dół i usiadłam na kanapie obok Wojtka.

- I jak?
- Co jak? – spytałam.
- Ci się podoba?
- To było spełnienie mojego najskrytszego marzenia. – Wyszeptałam. – Dziękuję.
- A tak się zapierałaś. – Zaśmiał się.
- Cicho. – mruknęłam.

   Wojtek zrobił nam wszystkim zdjęcie. Ja tak samo i dopisałam „Dzisiaj spełniło się moje najskrytsze marzenie. Pierwsze tak wzruszające, rodzinne Święta. Życzę Wszystkim Wesołych, pogodnych i przede wszystkim RODZINNYCH Świąt Bożego Narodzenia J” i wstawiłam na Instagrama. Około północy poszłam do łazienki, wzięłam prysznic i przebrałam się w swoją piżamę. Usiadłam na łóżku. Ktoś zadzwonił do mnie. Srećko. Odebrałam natychmiast.

- Halo?
- Hej Pati. Wesołych Świąt.
- Wesołych Świąt, Srećko. – Uśmiechnęłam się do siebie. – Jak tam?
- A dobrze, u mnie do świąt jeszcze daleko, ale wiem, że w Polsce teraz są, więc dzwonię z życzeniami.
- Ooo dziękuję, kochany jesteś.
- A jak prezent?
- Jest przepiękny. Nie musiałeś tak się wykosztowywać.
- Ale chciałem. Dla ciebie wszystko.
- Może jak wrócisz to wpadniesz na kawę?
- No to raczej ty do mnie, ja u Ciebie byłem ostatnio. – Usłyszałam jego śmiech
- No dobra niech ci będzie. To wtedy u Ciebie.
- No spoko. Widziałem zdjęcie. Fajnie cię widzieć taką szczęśliwą.
- Dzięki. – i tak z krótkiej rozmowy zrobiła się rozmowa do prawie trzeciej w nocy.
  

   Dużo się śmialiśmy, opowiadaliśmy żarty i po prostu rozmawialiśmy o wszystkim czym się dało. W końcu jednak nas obojga dopadło zmęczenie więc skończyliśmy rozmowę. Po tej rozmowie spokojnie odpłynęłam w Krainę Morfeusza. 

niedziela, 3 kwietnia 2016

22. Znów trzymam cię za rękę gdzieś w snach.

Ranek był najgorsza rzeczą jaka mogła przyjść. Obudziłam się z takim kacem że nawet oddychanie Patrycji mnie denerwowalo. Jak dobrze, że już jest wolne. Tydzień blogiego spokoju od tych wyrosnietych debili. Do rodziców miałam jechać dzisiaj ale w moim obecnym stanie przełoże to na jutro. Pomalu wstalam z łóżka- chociaż swiat zawirowal mi w tym momencie- i dotarłam do drzwi.
Zrobiłam nam śniadanie i zanioslam je do pokoju, gdyż wiedziałam że skoro ja mam kaca to Patrycja jeszcze bardziej umiera. Pomimo, że jestem młodsza to jednak mam mocniejsza głowę niż ona. W ciszy zjadlysmy śniadanie. Podziękowałam Patrycji za wieczór i poszłam do domu.
W drodze powrotnej spotkałam chyba z 6 osób które chciały zrobić sobie ze mną zdjęcie. W moim dzisiejszym stanie było to niczym samobójstwo jak ktoś zobaczy na portalach społecznościowych że jestem skacowana. Jednak nie potrafilam im odmówić. Mam nadzieję że aż tak źle nie wyszły. W końcu po jakiś 30min dotarłam do domu. Cale szczęście że nie pojechałam tam samochodem. Jedyne o czym teraz marzyłam to była gorąca kąpiel.
Pozapalalam sobie świeczki i postawiłam je na wannie. Kiedy miałam do niej wchodzić coś mnie podkusilo aby zadzwonić do Facundo. Odebrał po pierwszym sygnale.

- Słucham? Coz to się takiego stało że moja pani trener dzwoni do mnie w trakcie urlopu.
- Co tam u Ciebie?
- A nic. Zamierzam kupić sobie dzisiaj jakieś wino i wypić je w samotności w domu. A Ty jak się czujesz?
- Mam mega kaca po wieczorze z Patrycja. Czemu jesteś sam? Nie jedziesz do rodziców?
- Te święta wyjątkowo spędzam sam.
- To nie spędzasz. Spakuj się i przyjedz do mnie. Nie będziesz świat spędzać samemu. Pojedziesz ze mną do domu.
- Ale coś ty. Nie ma takiej opcji to jest twoja rodzina i ja nie powinienem się wtrącać. Może rodzice wpadną do mnie.
- Nie wkurzaj mnie. Jedziesz ze mną. Idę się kąpać więc zostawię Ci otwarte drzwi. Na razie.

Nie dałam mu nawet odpowiedzieć tylko się rozlaczylam. Weszłam do wanny i cieszyłam się bloga cisza. Nie na długo. Po jakiś 25minutach usłyszałam trzasniecie drzwiami. Siatkarz jednak nawet nie odezwał się do mnie więc szybko się wykąpalam i wyszłam owinieta ręcznikiem do salonu. Gdy tylko przekroczyłam próg pokoju do moich nozdrzy wbił się przepiękny zapach.
Zauważyłam Facundo który smażyl coś na płycie indukcyjnej. Kiedy lekko zakrzypiala podłoga, siatkarz odwrócił się w moja stronę i mierzyl od góry do dołu. Od razu na jego buzię wkradł sie ten jego uśmiech numer 2.

- A co to tak pięknie pachnie?
- Chciałem chociaż coś zrobić więc prezentuje Ci moje danie popisowe. Stek.- podeszlam blizej aby go zobaczyć i poczułam oddech Conte na szyji- Proszę cię idź się ubierz bo jestem facetem i jeszcze chwila zapomnę o tym jakie relacje nas łączą  i zerwe z ciebie ten ręcznik.

Kiedy obchodziłam dalej czułam ten oddech na szyji. Nie wiem tylko dlaczego zrobiło mi się mega gorąco jak mówił do mnie. Założyłam na siebie granatowe rurki, szara bluzkę, na to bluzę i ciepłe skarpety, w końcu była zima. Włosy związałam sobie w warkocza i wyszłam do siatkarza który właśnie kończył przygotowywanie stołu. Kiedy mnie zobaczyl, zaczął się śmiać.

- A co ci tak do śmiechu?
- Chyba jednak wolałem cie w tamtym wydaniu. - automatycznie się zarumienilam, nie wiem co mi się działo ale zachowywałam się przy nim jak nastolatka- Ładnie się rumienisz.
- Bujaj się.
- Ja tu się staram a ty co. Pomyślałem że będziesz chciała średnio wysmazonego tak jak ja.
- Widzisz bardzo dobrze bo takie lubię. Coś nas łączy.
- Jeszcze nie wiesz jak dużo nas łączy.

Conte wyglądał dzisiaj nieziemsko. Sama byłam zdziwiona że nie ma dziewczyny, ale jak mógł się rozglądać za innymi jak byłam ja. Wieczór mijał nam świetnie, piliśmy winko, rozmawialiśmy. Wiedziałam że moi rodzice będą lekko zdziwieni kiedy zamiast z Andrzejem przyjadę z Facu ale to już nie mój problem.
Nie wiem co we mnie wstąpiło . Czy zaszkodziło mi to wino, czy za dużo rzeczy działo się ostatnio. Tak o podniosłam się z kolan siatkarza na których leżałam kiedy oglądaliśmy film i zaczęłam go całować. Chłopak najpierw nie protestował jednak kiedy zaczęliśmy już ściągać z siebie ubrania tak jakby oprzytomnial.

- Iza nie. Starczy.
- Co? Kurde Conte marzyłeś o tym od jakiego czasu a teraz mówisz nie?
- Wiem że tego nie chcesz. I wolałbym to zrobić jak będziesz myślała trzeźwo. Nie wiem czy chcesz się odegrać na Wronie czy tylko spróbować zapomnieć ale tak tego nie zrobisz, a na pewno nie ze mną. Pomimo tego że mi się podobasz.
- Ty to potrafisz zepsuć chwilę. Idę spać. Dobranoc.

Wstalam, najzwyczajniej w świecie przebralam się w piżame i położyłam do łóżka. Jak obrazona 17 latka. Po jakiejś chwili usłyszałam jak siatkarz bierze prysznic. Dziwiło mnie moje zachowanie. Przecież nic do niego nie czuje, więc dlaczego to zrobiłam. Kiedy tak myślałam poczułam jak łóżko ugina się pod czyimś ciężarem i ręce siatkarza oplataja mnie w tali.
Przyciągnął mnie do siebie, dał całusa w czoło i wyszeptal tuż koło ucha:" nie obrażaj się, przyjdzie jeszcze na to pora". Po tym po prostu zasnął trzymając mnie dalej w ramionach.

~Perspektywa Patrycji~

Następnego dnia po naszym babskim wieczorze, czułam się jakbym dostała cegłą w głowę. Na szczęście Iza czuła się nieco lepiej i zrobiła nam śniadanie, co trochę postawiło mnie na nogi. Gdy opuściła moje mieszkanie, wstałam i ogarnęłam moje cztery kąty. Na końcu sama poszłam się ogarnąć, bo jak spojrzałam w lustro, to dziwiłam się, że jeszcze nie zaczęło krzyczeć.  Około 13 wyszłam z domu po zakupy.
Kupiłam podstawowe rzeczy no i wiadomo, coś na święta. Westchnęłam cicho. To był okres którego nie znosiłam. Wzięłam wszystkie siatki w dwie ręce. Myślałam, że łupnę razem z nimi na ziemię, tyle tego było.

-Daj, pomogę!  - usłyszałam głos Włodarczyka.
- Nie, dzięki. – odpowiedziałam i spojrzałam na niego.
- Daj spokój, zaraz cię to pociągnie za sobą. – zabrał mi większość siatek. – Nie bądź taka uparta.
- Cicho. – Mruknęłam.
- I jeszcze powiedz mi,  że na piechotę jesteś.
- Nie powinieneś być w Andrychowie? – spytałam.
- Wieczorem jadę. Tym czasem zrobię coś pożytecznego.
- I obrałeś sobie mnie jako cel?
- To akurat było przypadkowe. – spojrzał na mnie.

Poszliśmy do mojego mieszkania. W sumie chociaż raz udało się spędzić z nim trochę czasu bez wyzwisk.

- Dziękuję za pomoc.
- Nie ma za co. A co z tobą? Nie jedziesz do rodziny?
- To długa historia i pogmatwana. Lepiej nie wnikaj. – Odpowiedziałam.
- Pati. Słuchaj. Przepraszam cię za wszystko. Za tamto. Wiesz… Jest mi głupio. – podrapał się po głowie.
- Spoko. To zdecydowanie się za długo ciągnie, a w drużynie atmosfera powinna być oczyszczona.
- Teraz tym bardziej nie jest.
- Ja wiem, ale nie dokładajmy do tego swoich pięciu groszy. – Spojrzałam na niego. – od tego się zaczęło, to niech się na tym nasza działka w tej sytuacji skończy.
- Jestem jak najbardziej za.  – uśmiechnął się szczerze. – To zgoda? – Wyciągnął dłoń.
- Zgoda. – uścisnęłam ją delikatnie.  – Dobra to za tę pomoc z tymi czteroma siatami cegieł to ci chociaż kawę zrobię co?
- Nie będę ci tu się plątał pod nogami.
- Daj spokój. – zaśmiałam się i poszliśmy do kuchni.

Po zrobieniu gorących napoi i zjedzeniu ciastek rozmawialiśmy i to sporo. Chociaż raz jak normalni ludzie i chociaż raz nie tyczyło się to naszej pracy. Opowiedziałam mu przy okazji po krótce swoją historię.

- To dawaj pojedziesz ze mną do mojej rodziny. Nie będziesz tu tkwiła jak kołek w płocie.
-Nie Wojtek to jest czas który spędza się z rodziną, nie będę wchodziła z butami tam, gdzie mogę nie być mile widziana.
- Co ty teraz pierdzielisz za głupoty. – Zaśmiał się. – Nie ma sprzeciwu, jedziesz ze mną.
- Wojtek naprawdę. – zaczęłam, a ten znowu mi przeszkodził.
- I co będziesz robiła? Piła wino na kanapie i przeglądała zdjęcia i nie daj Boże płakała? O nie ma mowy. Ten czas powinno się spędzać w dobrym nastroju.
-Ale…
- Żadnego ale. Pakuj się.  – polecił.

Spojrzałam na niego wkurzona, ale mimo wszystko zrobiłam to. Zaczęłam się pakować. Zajęło mi to godzinę. Latałam po mieszkaniu niemalże na wysokości lamperii, ale spakowałam wszystko co miało być mi potrzebne.

- Dobra. Chyba mam wszystko. – powiedziałam.
- No dobra. To czekaj ja skocze po swoje rzeczy i cię zgarnę, dobra?
- No spoko. – Uśmiechnęłam się delikatnie.

Gdy on wyszedł, ja wyłączyłam wszystko z prądu oprócz lodówki. Sprawdziłam z dziesięć razy czy wszystko mam. Po niespełna 10 minutach Włodarczyk ponownie był u mnie w mieszkaniu.

- Zaraz tylko się ubiorę.
- Toż na spokojnie dziewczyno. Nikt nas nie goni. – Zaśmiał się i wziął moją walizkę. – Matko boska co ty w niej masz?!
- Wszystko co potrzebne kobiecie. – zaczęłam się śmiać.

Gdy ledwo zarzuciłam płaszcz usłyszałam dzwonek do drzwi. Spojrzałam na nie i je otworzyłam. Zobaczyłam Srecko. Zatkało mnie.

- Hej Pati. Pomyślałem, że zanim pojadę do domu to dam ci taki mały prezent na święta no i chciałbym ci życzyć wszystkiego co… Wychodzisz?
- Eee. Tak. – Odpowiedziałam nieco się jąkając.
- Pati wziąłem twoje klucze, bo znając ciebie to… Siema stary! – Usmiechnął się Wojtek.

Serb spojrzał na niego, a potem na mnie. W ciągu kilku sekund zbladł.

- H…Hej. Chciałem Ci życzyć Wesołych Świąt.  – dał mi torebeczkę. – Ja będę uciekał, hej. – Szybko się zawinął i poszedł.

Stałam jak wryta przed tymi drzwiami przez kilka chwil.

- Wszystko w porządku? Możemy jechać? – Spytał Wojtek.
- Tak, tak. – zawinęłam szybko szal i założyłam czapkę. – Chodźmy.

czwartek, 3 marca 2016

21. 7 years.

        Zjedliśmy śniadanie, ogarnęliśmy się i byliśmy właśnie w drodze na trening. Kiedy tylko weszłam na hale zobaczyłam te blond cizie stojąca przy Konradzie. Puściłam to mimo oczu i poszłam się przebrać. Rozmawiałam z Falasaca i ze statystykami omawiając poszczególnych zawodników. Po 10 minutach na hale weszli siatkarze, Wrona patrzył się na mnie zdziwionym wzrokiem ale udawałam że go nie widzę. Anderson od razu zauważył że jest coś nie tak i szczerzył się jak głupi do sera. Chciałam ściągnąć mu ten uśmiech z gęby.
        Chłopacy zaczęli biegać, a ja w połowie treningu wyszłam do łazienki. Nie czułam się dzisiaj najlepiej. Zwaliłam to po prostu na natłok pracy i wróciłam z powrotem. Koło Falascy stał właśnie Piechocki senior z Sabina. Myślałam że się przewidziałam. Od razu spojrzeliśmy się na siebie z Facundo. Nie tylko ja byłam wkurwiona. Widziała jakim zabójczym wzrokiem patrzył się na Wrone i zaciskał pięści. Postanowiłam być miła. Chociaż się postarać.

- Witaj Izabello. Chciałbym Ci kogoś przedstawić, oto Sabina Jarzynka. Nasza, jak na razie na próbę, Pani fotograf.
- Miło mi poznać.
- Mnie ciebie również. - widziałam ulgę na jej twarzy, jak dobrze że nie wiesz dziewczyno co ja sobie myślę w środku- Mam nadzieję że dobrze będzie nam się współpracować.
- Tak. Przykro mi ale musimy z Miguelem wracać do pracy. - Odwróciłam się i kwinęłam głową do Facundo.- Facu mogę cię na chwilę prosić.

        Skierowaliśmy się w stronę wyjścia z sali. Kiedy tylko je przekroczyliśmy Conte przytulił mnie do siebie.

- Facu nawet nie wiesz jaka miałam ochotę jej wyjebać. Tak samo Andrzejowi.
- O niego się nie martw.
- Nawet nie próbuj nic odwalać bo cię zawieszę na 3 mecze.
- Spokojnie.

        Chłopacy zaczęli wychodzić więc siatkarz poszedł razem z nimi do szatni. Ja wróciłam do Falascy aby dokończyć wszystkie papiery i kiedy chcieliśmy wychodzić przybiegł do nas Włodarczyk.

- Chodźcie szybko bo się biją.
- Jak to bija ?
- No Conte dał w ryj Andrzejowi, ten mu oddał i tak się bija.

        Wpadłam w szał. W ciągu sekundy byłam w tej szatni i dałam obojgu z liścia w twarz. Falasca stał jak zamurowany, tak samo reszta chłopaków.

- Mam was kurwa dosyć. Zachowujecie się jak małe dzieci.
- Iza to nie moja wina on się na mnie rzucił.
- Tak samo jak rzuca się na ciebie Sabina co wieczór? Nie kłam. Ja o wszystkim wiem.
- Coo? To nie tak.
- Nie tłumacz się. Jesteście oboje zawieszeni na 3 mecze i nie dyskutować. A Ty się wyprowadzasz.

        Wyszłam. Nawet się nie przebrałam tylko chwyciłam ciuchy i nie przejmowałam się niczym. Po jakiejś chwili byłam w domu. Dobrze ze nie mieszkałam daleko od hali. Zakluczyłam mieszkanie, poszłam do sypialni, zakryłam się kocem i najzwyczajniej w świecie zaczęłam płakać. Nie mogłam pokazać im jak mnie to boli jednak tutaj w moim czterech ścianach nic mnie nie powstrzymywało.
        Zasnęłam, a kiedy się obudziłam w moim telefonie było mnóstwo nieodebranych połączeń i wiadomości. Oddzwoniłam tylko do prezesa i trenera. Falasca kazał mi już nie przychodzić na dzisiejsza siłownię i dać znać potem jak się czuje.
        W końcu postanowiłam odczytać wiadomości. Te od Andrzeja od razu osunęłam nawet nie patrząc na treść. Wzięłam te od Patrycji, do niej również zadzwoniłam powiedzieć ze wszystko w porządku. Później te od Facundo.

"Iza to nie tak. Nie mogłem się patrzyć jak on szczerzy się jak głupi do sera i myśli ze ty o niczym nie wiesz."
"Izi no proszę odbierz. Ja wiem ze zawiniłem ale muszę wiedzieć co z Tobą."
"Bo zaraz wywarze te drzwi także karze ci je otworzyć w tej chwili. Ewentualnie się włamie a tego raczej byś nie chciała. "

        Koniec wiadomości od Conte. Przeraziłam się tym ostatnim sms i wyszłam rozejrzeć się po mieszkaniu. Nikogo nie było. Otworzyłam drzwi wejściowe i ujrzałam słodki widok. Argentyńczyk spal na schodach oparty o ścianę. Nie miałam serca go tak zostawić. Lekko go walnęłam w ramie, a ten od razu się ocknął.
        Weszłam do mieszkania a on za mną. Bez pytania poszłam mu zrobić herbatę. Kiedy była ona już gotowa usiedliśmy w pokoju i zaczęliśmy rozmawiać. Bałam się tylko jednego. Tego ze Facundo może zacząć się bardziej angażować skoro teraz jestem wolna. A tego bym nie chciała.

~Perspektywa Patrycji~ 

        Kiedy Włodarczyk wbiegł do mojego gabinetu, 
mało co się nie zabijając w futrynie i powiedział, że się leją to od razu pobiegłam do szatni. Zaskoczył mnie widok Conte lejącego Wronę po mordzie. Tym sposobem wiedziałam, że będę miała sporo roboty. Po skończeniu opatrywania obu idiotów i skończeniu papierkowej roboty, przebrałam się i skierowałam się do wyjścia. Spojrzałam na swój samochód. Westchnęłam głośno. 
        Zadzwoniłam po pomoc drogową i odholowali moje auto do warsztatu. A mnie czekał kolejny spacerek do swojego mieszkania. Po drodze napisałam chyba z milion wiadomości do Izy z zapytaniem, czy wszystko okej, ale nie dawała znaku życia. Zrobiłam jeszcze zakupy i skierowałam się prosto do domu. 

- Pomóc ci? – Usłyszałam pytanie.
- Srecko a ty co tu robisz? – spytałam zaskoczona jego obecnością.
- Byłem sobie pobiegać, póki pogoda jeszcze jest znośna.
- Jest połowa grudnia. – Stwierdziłam.
- No i to jest dziwne, nie? – Zaśmiał się. – Ale dzisiaj się działo na treningu, co?
- Daj spokój. Nie sądziłam, że doczekam kiedyś momentu, że tutaj będzie się ktoś lał po mordzie. Ale widocznie Conte miał powód. I to dość niezły, skoro to było warte zawieszenia na 3 mecze. – Odpowiedziałam.
- Dużo miałaś z nimi roboty?
- Nieee tam, tylko parę zadrapań, siniaki gdzie nie gdzie. Mogło skończyć się gorzej, gdyby Iza nie wparowała.
- Właśnie, co się z nią dzieje? Jest jakaś zamyślona, zdołowana.
- Nie wiem właśnie. Nie miałam okazji nawet jej złapać, bo szybko wybiegła z hali. – stwierdziłam zdziwiona. – Dam sobie głowę urwać, że chodzi o Wronę.
- Skąd to wiesz?
- Znam Izę nie od dziś. – Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Daj te zakupy, bo się przeciążysz.
- Żebyś ty sobie czegoś nie naciągnął. – mruknęłam. – Ale jak chcesz to nieś. – Zaśmiałam się i podałam mu dwie siatki.
- Dzięki. – Zawtórował mi. Poszliśmy do mojego bloku, a potem mieszkania. Rozmawialiśmy sobie od tak. Tematów nam nie brakowało.
- Może wejdziesz na kawę? – Spytałam.
- Nie chcę robić kłopotów.
- Daj spokój, jakoś się muszę odwdzięczyć za targanie moich siat. – Zaśmiałam się.
- No dobra, skuszę się. – Uśmiechnął się. Po chwili byliśmy w przedpokoju, a potem w kuchni z aneksem. Po rozpakowaniu zakupów zrobiłam Serbowi kawę i ukroiłam ciasta. Usiadłam na blacie po drugiej stronie wyspy.
- Ładnie tu masz.
- A dziękuję. – Uśmiechnęłam się. – Serio jeszcze u mnie ani razu nie byłeś? – Spytałam nieco zdziwiona.
- Chyba jeszcze nie miałem okazji.
- To dziwne. – Mruknęłam.
- W ogóle szłaś dzisiaj pieszo.
- Aaaa samochód mi się popsuł wczoraj. Albo coś z silnikiem, albo po prostu mnie znienawidził za to, że tak często go używam. - Siatkarz zaśmiał się na te słowa. Uśmiechnęłam się szeroko i pokręciłam głową. Spędziliśmy ze sobą całkiem miłe popołudnie. - A co robisz na święta? – Spytałam.
- W Serbii święta dopiero są w styczniu no i niestety lub stety w tym czasie sezon trwa w najlepsze, więc wiesz.
- Ooo to słabo. Ale teraz lecisz do domu, nie?
- No tak i to fajnie, bo tęsknię za rodziną, ale wiesz. Samemu w święta to tak słabo.
- To nie możesz pogadać z Falascą, Izą lub z Piechockim o 2-3 dni wolnego? Od tego chyba nikt nie zginął.
- No niby nie, ale wiesz, że reakcja może być różna.
- Moim zdaniem powinieneś porozmawiać z nimi, że chciałbyś święta spędzić z rodziną, a nie sam w mieszkaniu w dodatku w Polsce, gdzie święta są za parę dni.
- Może i spróbuję. A ty co robisz na święta? Jedziesz do rodziny? - Spytał. Spojrzałam na niego. Uśmiechnęłam się pod nosem niezauważalnie.
- Wyprowadziłam się z domu zaraz jak skończyłam 18 lat, bo nie mogłam znieść swoich rodziców. – Westchnęłam.
- Jak to? Przecież szkołę miałaś.
- Mieszkałam w internacie do skończenia szkoły. Dostawałam różne stypendia, pracowałam w weekendy. Szybko się nauczyłam samodzielności. Chcesz piwo? Na trzeźwo chyba drugi raz tego nie przetrawię. – stwierdziłam.
- A pewnie. – stwierdził. Podałam mu otwartą butelkę, a po chwili sama się napiłam. Przeszliśmy do salonu. - I od tamtej pory nie masz z nimi kontaktu?
- Ani z rodzicami, ani z siostrą, nawet z dziadkami. Tylko z chrzestną od czasu do czasu gadałam. Tak to jestem sama. O przepraszam Izę znam już od ładnych 9 lat. To na nią zawsze mogłam liczyć, mimo że mieszkałyśmy ponad 130 kilometrów od siebie. – zaczęłam mu opowiadać swoją historię, która nie byłą tak kolorowa, jakby się mogło wydawać. /

        O dziwo chłopak słuchał uważnie, albo udawał, że słuchał. Nie lubiłam wracać do tamtych czasów. Były ciężkie. Tylko jedyna Iza wiedziała, przez co przeszłam. Po około 21 pożegnałam się z Lisinacem i zostałam sama w mieszkaniu. Zadzwoniłam do Izy.

- Halo?
- Hej Iza. Wbijasz do mnie dzisiaj? Nie rozmawiałyśmy długo. A wydaje mi się, że mamy o czym.
- Jasne. Za 10 minut będę. Przynieść coś?
- Wino mam. 4 butelki.
- Widzę, że przyszykowana.
- Jak zawsze. – Zaśmiałam się.

        Szybko przyszykowałam jakieś jedzenie. Po dosłownie 10 minutach usłyszałam dzwonek do drzwi. Była to moja przyjaciółka. Miała zapuchnięte oczy. To nie umknęło mojej uwadze. Nie skomentowałam tego na wejściu.

- Dzisiaj dzień pełen wrażeń, co? – Spytałam.
- Daj spokój. – Mruknęła.
- Iza co się dzieje? I nie mów mi, że wszystko okej, bo nie uwierzę w ten kit po raz kolejny. – stwierdziłam zmartwiona.
- Co tu dużo mówić. Wrona leciał na dwa fronty. – prychnęła prosto z mostu.
- Okej, tego się nie spodziewałam. – powiedziałam zszokowana. Dosłownie po sekundzie niezręcznej ciszy dziewczyna zaczęła płakać mi w ramię. Przytuliłam ją mocno i zaczęłam uspokajać. - Jak ja mu kurwa zafunduje masaż to on nie wstanie przez tydzień. – Warknęłam.
– Wiesz, że czułam, że coś z nim związane to będzie? – spytałam.
- Chyba za dobrze mnie znasz.
- Kochanie, ja cię znam lepiej niż siebie samą. – zaśmiałam się.
- To wiem. – odpowiedziała śmiejąc się przez łzy. – Ale to jeszcze nie koniec.
- A co się dzieje?
- Facu powiedział, że mu na mnie zależy. Że mnie kocha.
- NO CO TY. – Niemal krzyknęłam.
- Dasz wiarę? Utknął ze mną we friendzone. – Wypiła duszkiem cały kieliszek wina.
- No to masz ciekawe życie towarzyskie powiem ci. – zrobiłam to samo co przed kilkoma chwilami przyjaciółka.
- I co lepsze zawiesiłam go na 3 mecze. I jego i Wronę.
- No zasłużyli. Co to ma być. Trójkąt wzajemnego wkurwiania? – Spytałam.
- Trójkąt?
- Anderson, Conte i Wrona.
- Conte z nich wszystkich najlepiej się zachował. – Zaśmiała się.
– A tobie jak się tu żyje?
- Trochę zbyt cicho, ale jest okej – uśmiechnęłam się.
- Wy coś z Lisinacem, czy z Włodarczykiem…
- Co ty broń Boże! – powiedziałam szybko. – Z Włodarczykiem oprócz wzajemnego podnoszenia ciśnienia nic nie ma.
- A Lisinać?
- Izka dobrze wiesz, że nie możemy się spoufalać. Łączą nas relacje czysto koleżeńskie. – odpowiedziałam.
- Pasowalibyście do siebie.
- IZA! – krzyknęłam.
- No co. – zaśmiała się głośno.
- Był dzisiaj u mnie. Spotkałam go po treningu jak biegał. Pomógł mi z zakupami, zaprosiłam go na kawę…
- Uważaj, bo od tego się zaczyna.
- Jasne, jasne. – mruknęłam. – Też sobie szczerze rozmawialiśmy, trochę poważniej, czasami troszkę mniej poważnie. Dowiedział się nieco o mojej przeszłości.
- Ile? – spytała.
- Tyle, że jak skończyłam 18 to się wyniosłam od rodziców, że nie mam z nimi kontaktu i że nie chcę ich znać.
- Czyli w sumie całość.
- Niby jo…

        Tak sobie zaczęłyśmy rozmawiać od serca. Nie obyło się bez opróżnienia całej zawartości wina z butelek. Zrobiłyśmy sobie taki babski wieczór , że ja nie chciałam sobie wyobrażać, co będzie następnego ranka.

~*~
Nie wiem co się dzieje ale nie chce mi wyrównać równo czcionki. Przepraszam za to ale to nie moja wina ;C 
Tak jak widać dzieje się i dziać się będzie dalej. Moja wena chyba powoli wraca, chociaż nie chce zapeszać. 
Przepraszam, że nie komentuje waszych blogów ale obiecuje, że to nadrobię. Czytam na bieżąco, ale nie mam zbytnio czasu komentować. 

wtorek, 16 lutego 2016

20. Cake by the ocean

2 MIESIĄCE PÓŹNIEJ 

~Perspektywa Patrycji~

        Minęło już trochę czasu. Zdążyłam zaaklimatyzować się w moim nowym mieszkaniu, miejscu pracy, w nowym otoczeniu.
        Trwała w najlepsze najbardziej melancholijna pora roku. Jesień. Nie znosiłam jej za to, że non stop niebo było przykryte przez czarne chmury, niepozwalające przebić się promieniom słonecznym. Nie znosiłam jej za to, że temperatura nie pozwalała na różne przyjemności.  Nie znosiłam jej za samotność, kiedy wracałam po treningu czy meczu do domu i witała mnie cisza i nikt na mnie nie czekał z uśmiechem na twarzy, czy z pretensjami. Nie znosiłam jej za to, że była.
        Był kolejny szary, ponury i deszczowy dzień. Wyszłam z hali, bo skończyłam swoją pracę na dziś. Niestety. Gdy tylko wyszłam za drzwi przywitała mnie tafla zimnego , zacinającego w twarz deszczu. Zaklęłam pod nosem i pobiegłam do swojego auta. Szybko usiadłam na miejscu pasażera i podjęłam próbę odpalenia go. Przekręciłam kluczyk w stacyjce i… właśnie. Nic się nie stało. Spróbowałam drugi raz i kolejny. Nic.

- No niech to szlag. – Syknęłam i walnęłam ręką w kierownicę.

        Nałożyłam kaptur na głowę i wysiadłam z samochodu. Podniosłam klapę samochodu do góry. Żebym tylko się jeszcze znała i stwierdziła co jest nie tak. Oparłam się obiema rękoma na krańcach blachy i patrzyłam na silnik jak szpak w gnat w oczekiwaniu, aż może stanie się cud i jednak samochód odpali.

- Wszystko w porządku? – Wyrwało mnie z zamyślenia pytanie. Szybko spojrzałam na tę osobę.
- Samochód mi nie chce odpalić. – Odpowiedziałam i zamknęłam klapę.
- Może pomogę.
- W tej chwili jesteś ostatnią osobą, od której bym przyjęła pomoc.
- Patrycja litości, nie możemy o tym zapomnieć?
- Powiedziałam, że masz się trzymać ode mnie z daleka. Z resztą nie tylko ja.
- I co będziesz ślęczała tu aż się ściemni i czekała na cud? I do tego mokła?
- Idź sobie, dobra? Dam sobie radę sama. – Warknęłam na niego.
- Nie wygłupiaj się. Pati wsiadaj do mojego samochodu, odwiozę cię.
- Powiedziałam, że nie chcę. Wole pójść pieszo. Najwyżej się przeziębię. – Mruknęłam i spojrzałam na niego.
- Jak chcesz, żeby nie było, że nie chciałem pomóc.
- W dupie mam ciebie i twoją pomoc. – Dodałam, po czym wzięłam swoją torbę, zamknęłam auto i poszłam.

        Lało jak z cebra. Gdyby pewnie mogło, to by zaczęło gównem rzucać. Miałam skrzyżowane dłonie na piersiach. Wtem usłyszałam:

- Daj spokój doprawisz się. Wsiadaj, to cię odwiozę.
- Już wyraziłam swoją opinię na ten temat i nie zamierzam jej zmieniać. – Stwierdziłam i spojrzałam na Włodarczyka wychylającego się przez szybę.
- Daj spokój. Będę jechał tak długo za tobą aż nie wsiądziesz. I dostanę przez to mandat.
- No i dobrze, za głupotę się płaci.
- Patrycja…
- Jedź dobra? –Spojrzałam na niego i skręciłam w inną uliczkę.

        Mój powrót do domu zasygnalizowała seria kichnięć. No świetnie. Pierwsze co zrobiłam po wejściu to zaparzyłam herbatę. Wypiłam ją niemalże duszkiem. Usiadłam na kanapie i zawinęłam się w koc. Do tego z moich płuc wyrwał się okropny kaszel.
        Następnego dnia, gdy się obudziłam to myślałam, że umrę. Dopadł mnie okropny ból głowy, dreszcze, kaszel i ból gardła. Jęknęłam głośno. Wzięłam telefon do ręki.  Było chyba z milion połączeń nieodebranych. Od Izy, od trenera Falasci, od Wrony i połowy pozostałych zawodników. Odgarnęłam włosy z czoła. Zaraz wyświetliło mi się, że Iza do mnie dzwoni.

- Halo? – Wychrypiałam.
- Dziewczyno gdzie ty się podziewasz?! Trening zaczął się godzinę temu!
- Która jest… O KURWA MAĆ. - jęknęłam i szybko zwinęłam się z łóżka. – Toż Piechocki mnie zabije.
- Dawaj szybko na halę. – dodała i się rozłączyła.

        Dosłownie w biegu umyłam się i ubrałam, po czym wybiegłam z mieszkania. Na szczęście deszcz nie padał. Po 15 minutach wpadłam zmachana na halę.

- Jestem! Matko boska przepraszam za spóźnienie! – powiedziałam.
- No siema śpiąca królewno. – Zaśmiał się Conte.
-Bardzo śmieszne. – Mruknęłam.
- Dobra w końcu wszyscy w komplecie… - zaczął trener i spojrzał na mnie. – Patrycja dobrze się czujesz?
- No tak średnio bym powiedziała, a co? – Spytałam.
-Bo też tak wyglądasz. – stwierdził Kacper.
- Dzięki. – mruknęłam niezadowolona.
Usiadłam na trybunie. Wydmuchałam nos.
- Mówiłem, że się załatwisz.
- Spierdalaj. – skwitowałam Włodarczyka.

        Czułam, że było mi zimno. Podkuliłam nogi i zaczęłam wypełniać na szybko jakieś dokumenty. W pewnym momencie  zaczęłam się rozglądać. Zawodnicy sobie grali towarzysko pod okiem Izy i Miguela. Zauważyłam, że Anderson dziwnie się zachowuje już od jakiegoś czasu. Był obojętny, grał bez jakiegokolwiek błysku. Był przewidywalny. Spojrzałam na swoją przyjaciółkę. Ta też w tym momencie na mnie spojrzała. Od razu wiedziałam, że z nim rozmawiała i zakończyła sprawę. Poszłam do swojego gabinetu. Zrobiłam tam porządki w papierach. Nic ciekawego się nie działo.

- Patrycja wszystko w porządku? – usłyszałam prezesa.
- Tak. – odpowiedziałam. – Dlaczego pan pyta?
- Bo zmarniałaś nam ostatnio. Jakieś problemy?  Znowu z Włodarczykiem?
- Nie. Dzięki Bogu to już sprawa zamknięta.
- To co się dzieje? Ostatnio się nie uśmiechasz. – usiadł na krześle.
- To przez jesień.
- Na pewno?
- Tak, proszę się nie martwić. – powiedziałam.

        Zostałam sama, ale tylko na chwilę.

- Za chwilę dostarczę raporty… - mruknęłam.
- Spokojnie, ja ich nie potrzebuję. – Usłyszałam śmiejącego się Lisinaca. – Siema.
- Siema. Coś się dzieje? – Spytałam.
- Nie, tak przyszedłem. W sumie nie gadaliśmy dużo od czasu domówki.
- Nie było czasu. – Odpowiedziałam.
- Może idź do domu? Nie najlepiej wyglądasz.
- Jejku spokojnie, tylko się podziębiłam. – Zaśmiałam się. – Trochę posmarkam w chusteczki, pokaszlę i mi przejdzie. – dodałam z uśmiechem.
- Mam nadzieję. – Puścił mi oczko i poszedł.

        Zaśmiałam się pod nosem i poszłam na halę. To było jedyne miejsce, w którym miałam jeszcze szansę pogadać z przyjaciółką, bo nie było na nic czasu. Jednak ta chyba nie była zbytnio w nastroju na rozmowę.

~Perspektywa Izy~

        Nie narzekałam na nasz związek z Andrzejem, chociaż ostatnio zaczęło się coś psuć. Plusliga, Liga mistrzów, wszystkie mecze szły nam słabo. Martwiło to nas ale mieliśmy jeszcze dużo czasu na odbudowanie formy. Wszyscy próbowali zwalić to na mnie, bo nowa, bez doświadczenia, na dodatek dziewczyna to gdzie ona nadaje się na trenera. Bolały mnie trochę te oszczerstwa ale nie zwracałam zbytniej uwagi na nie.
        Z racji że była już połowa grudnia każdy myślał już tylko o świętach. W tym roku mieliśmy spędzać je razem. Najpierw u mojej rodziny, potem u Andrzeja. Pomimo że nie byliśmy ze sobą długo każdy już widział nas na ślubnym kobiercu. Jednak ostatnio Andrzej się zmienił. Zrzucalam to na to że nie wychodziło im w meczach, ale to nie było to. Bałam się najgorszego. Nawet Patrycja pytała się mnie co się dzieje ale zwalałam to na nadmiar obowiązków.
        Kiedy siatkarz się kąpał spojrzałam w jego telefon. Widniała tam wiadomość od jednej osoby. Kiedy ja przeczytałam momentalnie w oczach pojawiły mi się łzy. Jak mogłam być taka głupia i tego nie zauważyć. Kiedy wyszedł postanowiłam się go spytać.

- Misiek kupiłam wino, zrobię jakąś pyszna kolacje.
- Kochanie dzisiaj nie mogę. Umówiłem się z chłopakami.
- Z którymi?
- Nie ufasz mi? Przecież wiesz że wychodzę tylko z jednymi. Conte, Kłos, Włodarczyk, Uriarte może Anderson.
- No cóż. Miłego wieczoru.

        Chociaż nie chciałam, musiałam się komuś wyżalić. Nogi od razu poniosły mnie do Conte. Wiedziałam że kłamał. Ale dlaczego wplątał w to też ich. Mogłam być spokojna jeżeli chodzi o Argentyńczyka. Biedak dalej sobie nikogo nie znalazł więc żadna nie będzie miała mi tego za złe. Kiedy siatkarz zobaczył mnie w drzwiach taka zapłakana od razu przyciągnął mnie do siebie i zaczął pocieszać.

- Więc juz wiesz.
- Wiedziałeś o tym i mi nie powiedziałeś?!
- Iza to nie tak. Domyslalismy się tylko z chłopakami. Widzieliśmy że coraz częściej nie jeździcie razem do domu, wieczory spędzasz sama. Ale każdy z nas bal się tego jak Ci o tym powiedzieć. Wyglądałas na taką szczęśliwa.
- Może i wyglądałam ale taka nie byłam. W takim razie jak długo to trwa?
- Z tego co nam wiadomo około miesiąca. Ale ona przecież spotykała się z nim wcześniej.
- Wiem. Już raz się o nią kłócilismy. Stara sprawa. A więc tak na prawdę ona nadal jest w naszym życiu. Facundo mógłbyś zawiezc mnie do domu? Byłabym bardzo wdzięczna.
- Nigdzie nie wychodzisz stąd w takim stanie. Zostajesz u mnie i nie ma żadnego problemu.
- Nie no co ty. Co jak on wróci. Przecież kiedyś będzie musiał. Zawsze wracał około 3 w nocy.
- To się zdziwi. I nie słyszę ale. Zostajesz i koniec. Zrobię nam herbaty.

        Wzięłam kocyk który leżał na kanapie i nakryłam się nim. Po chwili wrócił Facu z dwoma kubkami herbaty. Lekko podniosłam się ale tylko kiedy siatkarz usiadł położyłam mu głowę na kolanach. Jednak było nam niewygodnie więc lekko się położył i takim oto sposobem leżałam mu na brzuchu. Oddychał miarowo, nie musieliśmy rozmawiać. Rozumiał że potrzebowałam teraz chwili na namyślenie.

- Facundo czemu ty tak na prawdę jesteś sam? Przecież jesteś świetnym facetem i nie wmówisz mi że żadna cie nie chce.
- Jak mam być szczery to ja chcę jedna. Ale niestety nie ma dla nas happy endu.
- Dlaczego?
- Bo ona kogoś ma. I jest z nim szczęśliwa. A ja nie mogę wykorzystać sytuacji w której im się popsuje bo potem będę tego żałował.
- Czasem warto zaryzykować. Może nie jest do końca szczęśliwa. Ja też udaje a wszyscy myślą że jest świetnie. Zasługujesz na nią. Jest na pewno świetna dziewczyna.
- Tak myślisz?
- Pewnie. Startuj. Najwyżej okaże się że to nie jest to. Jeżeli nie spróbujesz nie dowiesz się czy to jest ta odpowiednia.

        Conte przez chwilę myślał. Po czym nachylil się nade mną i mnie pocałował. Zanim cokolwiek do mnie dotarło już chwilę to trwało. Kiedy zaczęło to być bardziej namiętne odepchnęłam go. Widziałam że nadzieja w jego oczach zgasła.

- Ja cie przepraszam. Iza to nie tak.
- Wiesz co. Ja lepiej pójdę.

        Ubrałam się i szybko wyszłam z mieszkania przyjmującego. Nie wiedziałam gdzie iść. Szłam przed siebie. Nie dość że straciłam dzisiaj chłopaka to jeszcze przyjaciela. Usiadłam na jakiejś ławce i zaczęłam płakać. Nie wiedziałam gdzie jestem, ważne że nikt mi nie przeszkadza. Nagle poczułam jak ktoś mnie przytula, nie powiem przestraszyłam się. Jednak wiedziałam że to Conte. Zdradziły go perfumy.

- Iza ja cię przepraszam. To nie powinno tak wyjść. Mogłem Ci o tym nie mówić.
- Jak długo?
- Od samego początku. Ale ty na mnie nie zwracałas nigdy uwagi.
- Facudno. Nie okazywales mi tego. Poza tym był Wrona.
- Wiem. Dlatego trzymałem się na uboczu. Ale nawet nie wiesz jaka miałem ochotę mu walnąć. Chodź idziemy do mnie. Nie będziesz tak siedziała na tym zimnym.
- Ja może lepiej pójdę do siebie.
- Pójdziemy tylko i wyłącznie po twoje rzeczy na jutrzejszy ostatni trening.
- Facu.
- To że cię kocham nie znaczy że nie możemy ze sobą rozmawiać.
- Ale nie jest to dla ciebie krępujace?
- Zdążyłem się przyzwyczaić.
- A więc to dlatego nikogo nie masz. A my się zastanawialiśmy czy gejem nie jestes.
- No nie wyglądasz na chłopaka więc raczej nim nie jestem.

        Szliśmy w ciszy. Każde myślało o czymś innym. Doszliśmy do mojego bloku, chciałam wejść sama ale siatkarz mi nie pozwolił. Spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, zakluczyłam mieszkanie i wyszłam razem z Conte. Niech Wrona śpi sobie u siebie.

- Iza musimy skoczyć gdzieś na jedzenie. Bo niestety u mnie w lodówce są małe pustki.
- To może lepiej ja zrobię coś do jedzenia. Czekaj wrócę się, bo mam przygotowane rzeczy na kolacje z Wrona. Napijesz się chyba ze swoją trenerka dobrego, czerwonego wina.
- Nie wiem czy mogę.
- Możesz, możesz. Dzisiaj ci pozwalam.

Facundo został na chodniku a ja wróciłam się po jedzenie. Zapakowałam wszystko i wyszłam do niego. W dobrym humorze minął nam wieczór. Oglądaliśmy filmy, jedliśmy, piliśmy. Byłam już nieźle wstawiona, a siatkarzowi nic nie było. Na pewno oszukiwał z tym piciem. Przytuliłam się do niego i nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Rano obudziłam się już w sypialni obok Conte. Jedno dobre, wiedziałam że pomiędzy nami do niczego nie doszło. Z racji tego że Facu by nie mógł. Żałował by tego do końca życia. Wstałam z łóżka, ogarnęłam się i poszłam po jakieś śniadanie. Kiedy wróciłam ten głupek jeszcze spał, ile można. Spojrzałam na zegarek który wskazywał 9. Za godzinę musimy być na hali. Postanowiłam go ładnie obudzić. Wiedziałam że przyjmujący ma straszne łaskotki więc weszłam po cichu do pokoju, usiadłam obok niego, nachyliłam się i w momencie kiedy chciałam go połaskotać ten przewrócił mnie ze to ja byłam pod nim i zaczął mnie gilgotać. Kiedy w końcu przestał udawałam obrażoną. Proszę bardzo. 3/4 dziewczyn na świecie chciałoby być teraz na moim miejscu. Obok mnie leży największe ciacho na świecie, bez koszulki, na dodatek mnie kocha, a ja mam go w dupie. No istna brazylijska, nie sorry argentyńska telenowela.

~*~
Witam was po jakże długim czasie. Przepraszam, że tak dawno nic nie było ale moja wena mnie opuściła. Obraziła się i postanowiła zrobić sobie wakacje. Wiem, że to wyżej szału nie ma dupy nie urywa ale to zawsze coś, Może w końcu się odbrazi i wróci do mnie. :P 
Jak myślicie co zrobi Iza? 
Czy Facundo zawróci jej w głowie, a może jednak wybaczy Andrzejowi? 
Czy Patrycja pogodzi się w końcu z Włodarczykiem, a może da szansę komuś innemu? 
Pozdrawiam <3

środa, 9 grudnia 2015

19. Wybacz każdy niespełniony sen.


~Perspektywa Patrycji~

Mało co na zawał nie zeszłam. Wypiłam niemal duszkiem swojego drinka, a szklankę odstawiłam na stół.

- Mogę się przysiąść? –Usłyszałam go.
- Zależy kto pyta. – Odpowiedziałam niewzruszona.
- Ja?
- To raczej podziękuję. – odparłam sarkastycznie, po czym wstałam. Chciałam pójść do Izy, ale niestety osobnik chwycił mnie za ramie i zatrzymał. - Co ty robisz?! – Spiorunowałam go wzrokiem.
- Mamy do pogadania.
- Ale ja nie chcę rozmawiać. A już na pewno nie z tobą. – warknęłam. – Puść mnie do cholery jasnej!
- Najpierw porozmawiamy, czy ci się to podoba na nie.
- Super. Nie dość, że cham to jeszcze apodyktyczny. Masz minutę. – westchnęłam z niechęcią. Z nim w szczególności nie miałam ochotę na rozmowę, o nie. Usiadłam z powrotem na kanapie, a on obok mnie, ale pilnowałam, żeby był w „bezpiecznej” odległości. - Czego chcesz?
- Porozmawiać. - To już wiem. Do rzeczy. – Jęknęłam.
- Serio musiałaś mówić to Izie? Teraz każdy ma mnie za gnoja. – stwierdził Włodarczyk.
- Bo nim jesteś! A po za tym ja jej tego nie mówiłam.
- Ta to co gołębia jej ktoś wysłał? – Prychnął.
- Nie wiem, nie interesuje mnie to.
- A powinno, bo zniszczyłaś mi karierę.
- O to przepraszam bardzo, że moja psychika, ciało i GODNOŚĆ jest ważniejsza od kariery zadufanego w sobie dupka. – zaśmiałam się ironicznie.
- Jeszcze zobaczymy, jeszcze będziesz błagała o to.
- Idź sobie, jesteś najebany w trzy dupy. – odepchnęłam go od siebie i wstałam. Ten jednak nie dawał za wygraną i przyciągnął mnie do siebie co poskutkowało siarczystym policzkiem z mojej strony.
- To tak się bawimy tak? – Spytał i złapał się za policzek.
- Baw się w co chcesz, mnie w to nie mieszaj. – stwierdziłam.
- Jeszcze z tobą nie skończyłem.
- Czego jeszcze dusza pragnie? – spytałam. – liścia z drugiej strony tak dla wyrównania?
- Jakiś problem? – przyszła mi z pomocą moja przyjaciółka.
- Nie. Akurat skończyliśmy rozmawiać. – powiedziałam, patrząc na niego non stop. Po chwili Włodarczyk od nas się oddalił. Odetchnęłam z ulgą.
- Wszystko w porządku? – spytała od razu.
- Jeszcze trochę i bym zaczęła panikować. – powiedziałam i odgarnęłam włosy z czoła.
- Byłaś twarda, dobrze ci poszło. – poklepała mnie po ramieniu
- Weź mi zarzuć drinka, bo chyba muszę się napić. – jęknęłam.
- Haha spoko. – zaśmiała się Iza i poszła do kuchni po wódkę, sok kaktusowy i zagrychę. Po chwili wróciła z odpowiednim zaopatrzeniem. Ja zajęłam się nalewaniem wódki, a trenerka soku. Gdy stwierdziłyśmy, że napój jest wystarczająco dobry, żeby go wypić wzniosłyśmy między sobą mały toast i się napiłyśmy.
- Dobrze, że jesteś w Bełchatowie. – stwierdziłam. – Strasznie za Tobą tęskniłam.
- Weź, bo się jeszcze rozkleję. – zaśmiała się. – Ale tak szczerze, chyba nie czułabym się tu tak pewnie, w szczególności nie przy Andersonie.
- Powiem ci szczerze, że byłam zaskoczona telefonem od Piechockiego. Przecież tyle co studia skończyłam i praktycznie zerowe doświadczenie mam a tu nagle od razu do Bełchatowa. – zaśmiałam się cicho. – Ale gdy ciebie zobaczyłam, od razu wiedziałam, że będzie dobrze. – uśmiechnęłam się.
- Najlepsze przyjaciółki na zawsze, co?
- Ta. – szepnęłam z uśmiechem. – Tym bardziej, że od początku tutaj wszyscy traktują się jak jedna wielka rodzina. Cholera jestem trochę zbyt sentymentalna. – Zaczęłam się śmiać.
- A o czym pani trener i nasza wspaniała fizjoterapeutka tak rozmawiają? – Spytał Kłos.
- I do tego piją bez nas! – oburzył się Facundo.

Obie zaczęłyśmy się śmiać. Siatkarze się do nas przysiedli i dopiero wtedy zaczęło się porządne chlanie. Impreza skończyła się prawie o świcie. Karol, Ola, Srecko i ja nocowaliśmy u Izy. A z racji tego, że były tylko dwa łóżka dwuosobowe to miałam spać z Lisinacem.
Pożyczyłam od swojej przyjaciółki koszulkę i szorty, poszłam się z grubsza ogarnąć. Dotarcie do łazienki po pijanemu było dla mnie dość dużym wysiłkiem. Kiedy zakurzyłam w futrynę, było słychać jedynie moje siarczyste „Ała kurwa”. Zaczęłam się sama z siebie śmiać. Na szczęście dotarcie do łóżka już nie stanowiło dla mnie takiego problemu.
- Jesteś cała? – Usłyszałam śmiejącego się Lisinaca.
- Taaa. – mruknęłam. – Miałam bliskie spotkanie z futryną.
- Słyszałem. – Mówił, dalej się śmiejąc.
- Widzę, że moja krzywda cię śmieszy. – parsknęłam śmiechem.
- No i to bardzo.

Po chwili oboje się śmialiśmy. Musieliśmy jednak zachowywać się dość cicho, żeby nikogo nie obudzić.

- Lubię jak się śmiejesz i uśmiechasz.
- Ta w szczególności jak jestem najebana. – szepnęłam z uśmiechem.
- Mówię serio. Powinnaś się częściej uśmiechać.
- Srecko czy ty próbujesz mi prawić komplementy? – spytałam, patrząc na niego.
- To takie dziwne? – Uśmiechnął się
- Nie odpowiada się pytaniem na pytanie. – pokazałam mu język, na co on ponownie się zaśmiał.
- Widziałem dzisiaj jak Włodarczyk się sadził. Wszystko w porządku?
- Tak. Już tak. To cham i prostak i tyle. Nic się na to nie poradzi. – wzruszyłam ramionami.
- Pytałem raczej, czy u ciebie wszystko okej. Ostatnio chodziłaś trochę jak na szpilkach.
- Srecko… - westchnęłam. Zapaliłam lampkę. Spojrzałam na swoje posiniaczone jeszcze nadgarstki. Pokazałam mu je. - Czy to sugeruje, że wszystko jest okej? - spytałam delikatnie. Chłopak też się podniósł i spojrzał na nie, a potem na mnie. Wzruszyłam delikatnie ramionami. - Minie jeszcze trochę czasu zanim będzie wszystko w porządku. – szepnęłam. – chociaż powiem, że incydent z dzisiaj mi tego nie ułatwił.
- Jesteś silna. Dzisiaj to udowodniłaś. Dasz radę. –ujął moją dłoń, żeby dodać mi otuchy. Wymusiłam uśmiech. - To się wydarzyło wtedy, jak Andrzej oddawał ci klucze do mieszkania, prawda?
- Tak… - szepnęłam. – I najchętniej bym wymazała to z pamięci, ale niestety… Chcąc nie chcąc musimy ze sobą pracować. – Nie my w sensie ty i ja, ale w sensie on i ja… Wiesz o co mi chodzi.
- Wiem, wiem. Spokojnie – uśmiechnął się.
- Dobra chodźmy spać. Jutro czeka nas dłuuugi dzień. Już widzę, jak wszyscy trenują na kacu. – zaśmiałam się cicho i położyłam.
- No to fakt będzie ciekawie. – przyznał Serb.
- Dobranoc.
- Dobranoc. – szepnęłam, po czym zgasiłam lampkę i zamknęłam oczy.

Rano było ciekawie. Bardzo ciekawie. Słyszałam jak ktoś wymiotuje. Uroki porządnej imprezy. Co lepsze, było mi strasznie ciepło. A powodem tego był Srecko, który spał jak zabity. Skubany obejmował mnie mocno, a twarz miał wtuloną w moje plecy. Zaśmiałam się pod nosem. Chciałam wstać, ale też nie chciałam go budzić.
Wzięłam telefon do ręki. Miałam wiadomość od Izy. „<3” a tam było nasze zdjęcie jak śpimy. „NIE ŻYJESZ” odpisałam i zaczęłam się śmiać.

- Co się dzieje? - usłyszałam zaspanego Lisinaca.
- Nic, nic. – wyszeptałam. – Śpij.
- Yhm. – mruknął i poszedł dalej spać.

Uśmiechnęłam się delikatnie. Nie przeszkadzał mi taki stan. Wręcz przeciwnie. Uświadomiłam sobie, że brakuje mi kogoś takiego. Ale prawda była też taka, że nie byłam gotowa na żaden związek.

~Perspektywa Izy~ 

W końcu dotarliśmy do jego mieszkania. Nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić za bardzo, czy mam siadać czy stać. Wiedziałam jednak, że dopóki nie odbędziemy tej rozmowy, nie będzie w miarę znośnej atmosfery.

-Dlaczego wybrałeś Bełchatów? – Spytałam, po chwili ciszy.
- Miałem dziwne przeczucie, że Ciebie tu zastanę.
- I tylko dlatego? – Spojrzałam na niego.
- Dobijałem się do ciebie miliony razy. Chciałem porozmawiać.
- I nagle stałeś się jasnowidzem?
- Iza… Ja naprawdę żałuję tego co się wydarzyło.
- Ja żałuję, że kiedykolwiek dałam ci się do siebie zbliżyć. –westchnęłam.
- Czyli mi nie wybaczysz?
- Matt wybaczyć nie znaczy zapomnieć, o to chodzi. Myślisz, że po tym jak poroniłam i zobaczyłam ciebie pieprzącego ją w jej gabinecie, to było mi łatwo? – Spytałam. – Myślałeś chociaż przez sekundę o mnie kiedy wciągnąłeś się w ten romans?
- Nie… - Wyszeptał. – Ale Iza ja się zmieniłem, naprawdę. - Jęknął, ujmując moją dłoń.
- Nie wątpię w to. -Jedyne co zrobiłam, to delikatnie ją wydostałam z jego uścisku. Ponownie zaszkliły mi się oczy.
- Iza błagam Cię.
- Matt… - Zaczęłam.
- Szlag mnie trafia, jak widzę cię z nim… To mi jeszcze bardziej uświadamia, co straciłem. Kogo.
- Może do cholery jasnej próbuję być szczęśliwa, po tym co ty mi zrobiłeś? – Spytałam kąśliwie.
- Nie rozumiesz, że tego żałuję?! Iza dla ciebie przyleciałem do Bełchatowa.
- Ale nikt cię o to nie prosił, więc nie szukaj winnych, bo jedynym takim jesteś ty. To nie ja pieprzyłam fizjoterapeutki na lewo i prawo.
- Dobra ja jestem winny, ale chyba mieliśmy być małżeństwem?
- I co z tego? Minęły 3 lata! – Stwierdziłam. – Sporo w ciągu tych trzech lat się zmieniło.
- Co? Wrona wkroczył ci na ścieżkę? Patrycja znowu ci nawymyślała udając ciocię dobrą radę.
- Właśnie przez to, że jej nie posłuchałam tak cierpiałam. Ona była ze mną na dobre i na złe.
- Jak ty byłaś w Rosji a ona tu.
- W przeciwieństwie do Ciebie interesowała się mną. Dzwoniła codziennie i pisała. Na nią i na rodziców zawsze mogłam liczyć i na Olę. Po tym wszystkim.
- Iza, nie chcę się kłócić.
- Matt ty już zrobiłeś swoje. Zrób nam obojgu przysługę i nie rań mnie więcej, nie próbuj działać na mnie tak jak wtedy. To nie wróci. – Wyszeptałam.
- Powiedz mi wtedy prosto w oczy, że mnie nie kochasz. Wtedy dam sobie spokój. Wtedy uwierzę. Dopóki nie powiesz mi tego prosto w oczy.

Zawahałam się wtedy. Oczywiście, że coś do niego jeszcze czułam, ale to nie była miłość. To nie było to, co było 3 lata temu. Zmieniłam się. Okoliczności się zmieniły. Jestem tu drugą trenerką. Pojawiła się Skra, Patrycja wróciła, na mojej drodze stanął Andrzej. Tak. Wrona. On był dla mnie kimś, z kim mogłam się budzić każdego ranka. Nie mogłam dać się zranić po raz kolejny. Nie w ten sam sposób. Już byłam zbyt doświadczona, żeby uwierzyć kolejny raz w te puste słowa.

- Nie kocham Cię. -Spojrzałam mu w oczy, wypowiadając te słowa.

Siatkarz znieruchomiał. Widziałam jak w jego oczach zgasła nadzieja. Postanowiłam tego nie przeciągać i wyszłam z jego mieszkania.


~*~
Drogie czytelniczki. 
Właśnie dzisiaj mija rok od pierwszego rozdziału ;)
Z racji tego chciałabym dać Wam troszkę dłuższy rozdział który będzie moim podziękowaniem dla Was. 

czwartek, 26 listopada 2015

18. Thinking Out Loud.

        Byłam bardzo zdziwiona kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi w trakcie imprezy. Wszyscy już byli i nikogo nie brakowało. Kiedy je otworzyłam mało nie dostałam zawału. Przede mną stał we własnej osobie Prezes Piechocki.

- A co to za imprezy w trakcie sezonu?
- Ależ panie prezesie. Jaka to impreza. Zwykle powitanie.
- Przecież żartuje. To jest prezent dla ciebie i oby ci się dobrze mieszkało.- Podziękowałam i wpuściłam Konrada do mieszkania. Kiedy wszedł do salonu wszyscy zamarli. Chłopacy automatycznie odłożyli drinki i niezdrowe jedzenie. - Nie udawajcie takich grzecznych. Co wy myślicie że ja nie wiem że 3/4 alkoholu w sklepach w Bełchatowie to wy wykupiliście?
- Panie prezesie w życiu.
- Ja widziałem ile siatek Kacper wynosił. Mam nadzieje że napijecie się ze starym kolega.

        Teraz tym bardziej musiałam z Andrzejem uważać na jakiekolwiek czułości. Mierzyliśmy się tylko wzrokiem. Kiedy poszłam po przekąski do kuchni zaraz za mną skierował się Matthew.

- Czego chcesz?
- Kochana gdzie z taką wrogością? Jesteśmy przyjaciółmi.
- Gówno nie przyjaciele. Myślisz że nie wiem że to ty doniosłeś na Andrzeja?
- W życiu. Za kogo ty mnie masz.
- Wiedziałam, że jesteś kłamcą ale że aż takim.
- Powiedziałem ci że będę o ciebie walczył. Nikt nie powiedział że czegoś nie można. Także wszystkie chwyty dozwolone.
- Boże co ja w tobie widziałam. Musiałam być bardzo ślepa.
- Ty tego nie widzisz? Tego jak cię próbuje omotać, wziąć tylko dla siebie.
- Ty jesteś chory. To się leczy! Powiedziałam ci, że to definitywny koniec. Niech to w końcu do ciebie dotrze.

        Wzięłam to co miałam i zostawiłam go tam samego. Ola z Patrycją od razu zauważyły że coś jest nie tak. Gestem ręki pokazałam im że nic mi nie jest i zaczęłam tańczyć. Przetańczyłam chyba z całą Skra. Wszyscy po jakimś czasie byli już bardzo wcięci. Kolo godziny 4 partnerki zaciągały tych alkoholików do domu.
Na noc u mnie został Karol z Olą i Patrycja ze Srecko, do Andrzeja poszedł Facu i Uriarte z dziewczyną, która doszła do nas dopiero potem. Matthew wziął Włodarczyka. Reszta była z partnerkami więc to one ich zabrały.
         Położyłam się w sypialni razem z Andrzejem. Wiadomo było że z naszych gości nikt by nas nie wydał. Wtuliłam się w siatkarza i nawet nie wiem kiedy zasnęłam. Chłopacy rano mieli mieć trening o 10. Byłam bardzo ciekawa ilu ich przyjdzie. Otworzyłam oczy ale od razu je zamknęłam. Andrzej był taki cieplutki i miękki, że aż żal było wstawać.
        Szturchnęłam go lekko ale Wrona leżał niewzruszony. Jako że był bez koszulki to zaczęłam mu paznokciami po brzuchu rysować jakieś kółeczka i inne duperele. Tak się zamyśliłam, że kiedy siatkarz się odezwał podskoczyłam lekko.

- Kochanie to mnie łaskocze.
- To dobrze wstawaj.
- Dobrze? No to zobacz co teraz ja ci zrobię.

        Andrzej nachylił się nade mną i wbił mi się w szyję. Całował mnie po niej. Nawet nie liczyłam ile razy zrobił mi malinkę. Poleżeliśmy jeszcze chwile i czas było się zbierać. Andrzej poszedł do siebie obudzić towarzystwo, a ja skierowałam się w stronę łazienki. Kiedy w lustrze na siebie spojrzałam zamarłam. Moja szyja wyglądała jak jeden wielki siniak. Zabije go. Jak ja się wytłumaczę Falasce, że muszę mieć szalik bo chora jestem? Przecież on mi nigdy w to nie uwierzy.
        Ogarnęłam się, założyłam jak najwyżej zabudowana koszulkę i zajęłam się śniadaniem dla moich śpiochów. Powiem najwyżej że klubowej nie zdążyłam wyprać. Zjedliśmy śniadanie i reszta chłopaków poszła się ogarnąć na trening. Zeszłam na dół do samochodu. Wychodząc z klatki zobaczyłam Andersona stojącego przy masce swojego cacka. Grzebał coś w nim.

- Popsuł się?
- Nie mogę go odpalić.
- Wskakuj podwiozę cię.
- Nie no poradzę sobie.
- Wskakuj i nie dyskutuj.

        Posłusznie usiadł na miejscu pasażera. Przez całą podróż nic się nie odezwał. Ja sama zbytnio też go nie zagadywałam bo sama nie miałam ochoty rozmawiać. Po 10min dojechaliśmy pod Energię. Matt wybiegł jak głupi. Rozumiem, że nie chce aby ktoś nas razem zobaczył no ale nie przesadzajmy. Mógłby rzucić chociaż zwykle "Dziękuję".
        Poszłam zaraz za nim. Wchodząc na parkiet czułam na sobie wzrok Falascy. Byliśmy sami gdyż chłopacy mieli się zjawić dopiero za pare minut. Zaczęłam ogarniać papiery jak to drugi trener gdy Miguel podszedł do mnie i zaczął się śmiać.

- Powiedz Andrzejowi, żeby następnym razem był dyskretniejszy. Nie chciałby aby Konrad to zobaczył.

- Ale jak to Andrzej?
- Nie rob ze mnie głupka. Zauważyłem jak na siebie patrzycie. Tak zawodnik na trenera nie patrzy. Ale muszę ci powiedzieć, że dużo razy widziałem Andrzeja w związku no bo nie ukrywajmy stały w uczuciach to on nie jest. Ale na wszystkie wcześniejsze nie patrzył tak jak na ciebie. Co ty takiego robisz?
- Właśnie nic. I nie dałam mu się na początku. Trochę musiał się natrudzić.
- To powodzenia. Słuchaj idź zawołaj tych debili bo sami to oni się nie pchają.

        Skierowałam się w stronę szatni. W głowie dalej miałam słowa Miguela. Bałam się aby Piechocki również tego nie zauważył. Z szatni wyszedł Facundo i Lisinac. Obaj spojrzeli się na siebie i zaczęli się śmiać.

- Nie za wesoło wam chłopaki?
- Widzę, że albo noc była upojna albo ranek.
- Ale się uśmiałam Conte.
- Też cię kocham maleńka.
- Facu czy ty wiesz co jest małe?
- A widziałaś?
- Dobra idź bo zaraz kopa w dupę dostaniesz.

        Chłopacy którzy wyszli z szatni stali i śmiali się razem z nami. Nawet ukradkiem zobaczyłam uśmiech na twarzy Andersona. Trening nie był dzisiaj bardzo ciężki. Chłopacy byli po meczu, o imprezie to już nie wspominajmy. Jednak pomimo to pokazali się wszyscy.
        Jakieś 2 godziny później jechałam samochodem z Mattem. Nagle w radiu poleciała piosenka. Momentalnie moje oczy zaszły się łzami, które po chwili zaczęły spływać mi po twarzy. To była piosenka do naszego pierwszego tańca na ślubie. Oboje słuchaliśmy jak zahipnotyzowani. Matt otrząsnął się pierwszy.

- Iza zatrzymaj się proszę.
- Miejmy to za sobą. Odwiozę cię i zapomnimy o tym.
- Iza. Proszę Cię. Zatrzymaj samochód.

        Zrobiłam to. Zatrzymałam się na jakimś parkingu i wyszłam z samochodu. Próbowałam się opanować ale pomimo tego że minęło tyle czasu mnie to nadal bolało. Matt wyszedł zaraz za mną. Objął mnie a ja zaczęłam płakać wtulona w niego. Ktoś mógłby pomyśleć, że tak go nienawidzę, a potrafię się do niego przytulic. To był odruch.
        Siatkarz tulił mnie do siebie i trzymał głowę opartą o moją. Po chwili się uspokoiłam. Odsunęłam się od niego i zauważyłam jak ściera łzy z policzka. To dotyczyło nas oboje. Nie tylko mnie.

- Myślę że musimy ze sobą jeszcze raz porozmawiać. Wolisz żebym ja przyszedł do ciebie czy ty do mnie?
- Ja do ciebie.
- Chcesz żebym to ja prowadził?

        Bez słowa dałam mu kluczyki i usiadłam na fotelu pasażera. Byłam już tym wszystkim wykończona.